sobota, 21 marca 2020

Rozdział XIII: Totalna niepewność, Smoleńsk - Siewiernyj 8:35

Stewardessa „dziennikarskiego” Jaka-40 - Agnieszka Żulińska nasłuchuje. Dźwięk Tupolewa brzmi, dokładnie tak jak powinien brzmieć. Potężnieje. Crescendo silników przechodzi w wysokie tony.  
Nie wiadomo dlaczego, zawsze przypomina jej to scenę z widzianego w dzieciństwie filmu noszącego tytuł „Wyjście robotników z fabryki”.

Najpierw cichy szept, potem coraz wyraźniejszy szelest pojedynczych kroków, przeradzający się w rosnący szmer stóp sunącego tłumu, i w końcu włączające się w ten zgiełk, narastające aż do skowytu przeraźliwie brzmienie przemysłowej świstawki. 
Nie wiadomo dlaczego, zawsze przypomina jej to scenę z widzianego w dzieciństwie filmu noszącego tytuł „Wyjście robotników z fabryki”. Najpierw cichy szept, potem coraz wyraźniejszy szelest pojedynczych kroków, przeradzający się w rosnący szmer stóp sunącego tłumu, i w końcu włączające się w ten zgiełk, narastające aż do skowytu przeraźliwie brzmienie przemysłowej świstawki. 

Z tego co pamięta, gwizdanie płatowca zaczyna się gdzieś na piętnaście sekund przed zetknięciem kół samolotu z ziemią. Lada moment wylądują - oddycha z ulgą. W tym momencie słyszy potężny ryk silników, charakterystyczny dla gwałtownie zwiększanych obrotów. Czyżby zamierzali się poderwać i odejś..? Tej myśli nie udaje jej się jednak wyartykułować do końca. Zagłuszona zostaje przez wybuch, a potem chrzęst i trzask gniecionej blachy(1). Zamierające obroty pojedynczego silnika. 

A potem zapada cisza(2). 

Artur Wosztyl powie w śledztwie, że dźwięk podchodzącego do lądowania Tupolewa załoga jego samolotu usłyszała o godzinie 8:35(3). Czyli minimum pięć minut później niż powinno było się to wydarzyć(4)! 

Aby to sprawdzić, można wziąć pod uwagę słowa dowódcy Jaka, z tego samego zeznania, że jego załoga wyszła na zewnątrz obserwować nadlatujący statek z Delegacją, zaraz po tym, gdy ten tylko otrzymał zgodę na lądowanie(5), będąc wówczas na trzecim zakręcie kręgu nadlotniskowego (6). Remigiusz Muś dodaje, że działo się to na około 12 minut "przed katastrofą"(7). Czyli około godziny 8:23. Prawidłowo Tupolew powinien więc lądować najpóźniej o 8:29! Co zatem robił nasz powietrzny statek pomiędzy trzecim zakrętem, a lotniskiem przez dodatkowe sześć minut? Skąd się wziął dwukrotnie dłuższy czas jego przelotu na tym krótkim odcinku?! 

Podczas swojego pierwszego zeznania, które porucznik Artur Wosztyl składa jeszcze 10 kwietnia 2010 roku, mówi on, że dźwięki wskazujące na to, że mogło dojść do katastrofy - huki, trzaski i detonacje - słyszy z „kierunku podejścia do lądowania". Ponieważ Jak-40, którego był dowódcą podchodził od wschodu - wynika z tego, że i Tupolewa oczekiwać musi od wschodu. W swoim drugim zeznaniu już wyraźnie i jednoznacznie stwierdza, że Tu-154M szedł do lądowania kursem 259 stopni(8). To wschodnie podejście naszego Air Force One, pokrywa się również z tym, co mówi nawigator Jaka-40. Ten twierdzi bowiem, że słyszał jak wieża kontrolna „wektorowała" Tupolewa tak, aby znalazł się na kursie odwrotnym do lądowania(9). A to, ni mniej ni więcej, oznacza, że samolot, nadlatując od zachodu, musiał przed przyziemieniem wykonać krąg, aby wylądować od wschodu.  

Przez chwilę załoga Jaka-40 stoi jak sparaliżowana. Patrzą po sobie bezradnie. Bez słów. Widzą, jak z małej budki, która przypomina stary, odrapany kiosk „Ruchu" - a która za chwilę okaże się być „wieżą" (Bliższym Stanowiskiem Kontroli Lotów) wschodniego progu pasa lotniska „Siewiernyj" - wychodzi jakiś człowiek w mundurze. Bez słowa przyglądają się, jak szybko kroczy w ich kierunku. Idzie zatopiony we własnych myślach, z opuszczoną głową. Kiedy wreszcie ją podnosi i dostrzega ich, przez moment w jego ruchach widać wahanie. Teren jednak jest otwarty, a oni stoją dokładnie na trasie, którą sobie wytyczył, więc widocznie porzuca myśl ominięcia ich i maszeruje dalej. 
- Co się stało? 
- Co się stało z naszym samolotem? - pytają gorączkowo, gdy zbliża się do nich.  
- Odleciał - odpowiada krótko mężczyzna, nie zatrzymując się ani na ułamek sekundy(10). Gdy oddala się w kierunku oczekujących na Delegację osób zebranych przy bramie wjazdowej na lotnisko - dla stewardessy wszystko staje się nagle oczywiste. Krzyczy w kierunku osób oczekujących na przylot Tupolewa - Rosjan i Polaków znajdujących się przy rampie - aby biegli z pomocą, pomagali w ewakuacji, ratowali(11). Nie wiadomo, czy to podniesione przez nią larum, czy też słowa Rosjanina, który przeszedł obok i właśnie dotarł do oczekującej grupy - dosyć, że samochody stojące przy pasie lotniska nagle ruszają. Przejeżdżają szybko obok Jaka, kierując się w miejsce, z którego przed chwilą doszły do nich dźwięki wybuchów i jęk zamierającego silnika. W jadącej kawalkadzie jest karetka pogotowia, wóz straży pożarnej i kilka cywilnych samochodów na dyplomatycznych numerach(12). Wątpliwości Artura Wosztyla, co do tego co się mogło zdarzyć, w tym momencie zaczynają się rozwiewać(13). Chwyta komórkowy telefon, wciskając numer dowódcy jednostki. 

- Chyba się rozbili - mówi przez ściśnięte gardło. Kiedy po chwili dzwoni na Okęcie, do Dyżurnego Kontrolera Lotów, przed jego oczami przesuwa się powracająca od progu pasa ta sama kolumna pojazdów(14). Jakiś mężczyzna otwiera drzwi przejeżdżającej limuzyny i krzyczy do nich po polsku: „Odlecieli". Jest godzina 8:38(15).   

W tym momencie, na chwilę tylko, wstępuje w nich nadzieja. Może nie? Może Tupolew rzeczywiście odleciał na zapasowe? Dlaczego Protasiuk miałby podejmować ryzyko i próbować lądować, kiedy sam Muś podał mu, przez radio wiadomość iż widoczność spadła do dwustu metrów, czyli o wiele poniżej minimum koniecznego do lądowania?! Nie ma chyba takiego pilota, który na tego typu manewr, w takich warunkach by się zdecydował(16). Dlaczego miałby to zrobić rozsądny i wyważony Protasiuk? I to jeszcze w sytuacji gdy na pokładzie ma całą elitę państwa. Ponadto musieli przecież widzieć także, na ekranie systemu antykolizyjnego TCAS(17), jak się miała sytuacja z rosyjskim samolotem krążącym wokół lotniska. Mieli wszystkie dane. Dlaczego mieliby podchodzić?!  

Lecz w uszach wciąż jeszcze im brzmi dźwięk miażdżonej blachy. Stoją targani niepewnością. Przerzucają się pytaniami. Nie wiedzą czy mają pozostać przy samolocie, czy gdzieś biec, kogoś ratować? Co robić?! Jak w ogóle sprawdzić, czy i co się wydarzyło? W końcu nawigator, jakby pchnięty jakąś niewidzialną siłą, podrywa się z miejsca. Wbiega do samolotu i wywołuje wieżę.  

- Co z naszą Tutką? - powtarza tłukące mu się już od kilku minut po głowie pytanie. Jakiś męski głos, po krótkim wahaniu odpowiada mu po rosyjsku, aby wyszedł na zewnątrz. 

- Spotkamy się przy stanowisku kontroli lotów. To ten budynek pięćdziesiąt metrów do was(18) - słowa w radio brzmią szorstko i niewyraźnie. Kiedy Muś wychodzi z Jaka, widzi jakiegoś mężczyznę w mundurze wychodzącego z wieży i kierującego się w ich stronę. Idzie krokiem człowieka stąpającego po mokradłach, trzęsąc się przy tym, jakby opadła go malaryczna gorączka. Muś podbiega do niego. Za nim podchodzą szybkim krokiem Wosztyl i Kowaleczko(19).  


- Będę miał kłopoty, straszne kłopoty. Pewnie mnie zastrzelą - mamrocze wojskowy, ni to d siebie, ni do nich. 
- Ale co się stało z samolotem? Mężczyzna, nie patrząc na nich wyjmuje z kieszeni munduru  pogniecionego papierosa. Jego ręce, kiedy go zapala, uspokajają się na moment.  
- Spadł. Półtora kilometra stąd - mówi gardłowo, zamierającym od suchości głosem(20). 
Równocześnie zaciąga się łapczywie dymem i ciężko podnosi rękę, wskazując na wschód. Z budki wybiega kolejny mężczyzna w wojskowym uniformie. Rozgląda się, i widząc swego kolegę rozmawiającego z Polakami podchodzi szybko, obejmuje go ramieniem i bez słowa wprowadza z powrotem do budynku(21). 

Porucznik Kowaleczko, jeśli przed chwilą miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to te opuściły go teraz całkowicie. Wybiera numer generała Grzegorza Wiśniewskiego, który ten przekazał mu przed chwilą, gdy razem pili kawę w salonce samolotu. Lecz gdy tylko zaczyna relacjonować, Wiśniewski przerywa mu krótko. 

- Nie, nie mam żadnych wątpliwości. Właśnie stoję przy rozbitym stateczniku. Jest na nim szachownica. Nasza szachownica. To zresztą chyba jedyny rozpoznawalny element z całego samolotu. Nikt nie mógł przeżyć(22). 

Załoga „dziennikarskiego” Jaka-40, od godziny 8:23, jest tak zaabsorbowana sprawą Tupolewa, że nie zwraca uwagi na nic więcej. Stojąc na uboczu nie ma najmniejszego pojęcia co dzieje od ich zachodniej strony. Na lotnisku. 

Mgła znika tak szybko jak się pojawiła(23). A kiedy po chwili wyszło słońce, przy Jaku pojawia się rosyjskie wojsko. Sylwetki w zgniłozielonych mundurach rozsypują się wokół samolotu jak kulki z rozdartego łożyska. Załoga Jaka dostaje nakaz natychmiastowego wejścia do samolotu. Mają tam pozostać aż do swego odlotu. Praktycznie wygląda to tak, jakby nałożony został na nich pokładowy areszt.  


Siedzą w kokpicie. Rozmawiają tak cicho, jakby się bali, że ktoś podsłucha ich rozmowę. Spoglądają przez okna na dwa samotne trapy wyciągające w niebo swoje szyje. W pustkę.

***  
 

Po upływie godziny, może więcej, pilnujący załogę Jaka żołnierze nagle znikają. Jakby byli tylko koszmarnym snem. A może wszystko co się tu przed chwilą działo było tylko sennym mamidłem? Może żadnej katastrofy nie było; może ulegli zbiorowemu złudzeniu? Muś wraz z Kowaleczką niepewnie wyglądają przez iluminatory. Sprawdzają, czy naprawdę nikt się już nimi nie interesuje. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie ma już nikogo. Po krótkiej naradzie mężczyźni postanawiają poszukać miejsca, w którym miała rozbić się Tutka(25). Ostrożnie opuszczają trap i wszyscy trzej wychodzą z Jaka, w zaskakująco jasne i słoneczne przedpołudnie. Niespiesznie idą w kierunku wschodniego ogrodzenia lotniska, cały czas rozglądając się na boki. W ogradzającym wojskowy teren murze, do którego wkrótce docierają, widzą świeży wyłom. Ktoś usunął z niego kilka betonowych płyt. Przez wyrwę przedostają się na pozbawioną drzew przestrzeń. Już na samym jej skraju dostrzegają poszarpane dziko - niby przez piekielną bestię - stalowe szczątki. Czyżby były to fragmenty polskiego samolotu?(26).Ta ni to polana, ni przesieka na pierwszy rzut oka wygląda jak dzikie, leśne wysypisko śmieci, albo ubogi lotniczy szrot. Pośród tego złomu niespiesznie krzątają się ludzie w uniformach. Nikt zdaje się nie zwracać uwagi ani na nich, ani na ich obce mundury. 

Obszar, na którym znajdują się stalowe fragmenty samolotu jest bardzo mały. To pas o długości około 60 metrów i szerokości 30. Pośród strzępów metalu gdzieniegdzie bieleją nieokryte fragmenty ludzkich ciał(27). Idą wzdłuż halizny. Po drodze udaje się im dostrzec tylko jedne, jedyne zwłoki, które są w całości. Jest to ciało nagiego, opuchniętego mężczyzny. Jego całkiem wygolona głowa twarzą odwrócona jest ku ziemi.  

Powietrze jest czyste. Śpiewają ptaki. Nie czuć nawet najlżejszego zapachu paliwa.

…..............................................................................................  


(1)Agnieszka Żulińska. Stewardessa Jaka-40/044 (http://www.radiomaryja.pl/bez- kategorii/otoczylo-nas-rosyjskie-wojsko/): "Kiedy usłyszałam ryk silników, wiedziałam, że tupolew próbuje się poderwać i chce odejść. Niestety, po jakimś czasie usłyszałam głuchy trzask łamanej czy gniecionej blachy, potem nastała cisza".

(2) Artur Wosztyl. Dowódca Jaka-40/044 (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Było to około godz. 8.35 polskiego czasu. Stojąc przy swoim samolocie usłyszeliśmy dźwięk silników TU-154 M podchodzącego do lądowania. Rozpoznałem to po charakterystycznym dźwięku pracy silników tego rodzaju samolotu. Nadmieniam, że go nie widziałem, a jedynie słyszałem. Był dźwięk podejścia do lądowania na ustalonym zakresie pracy silników. W pewnym momencie usłyszałem, że silniki zaczynają wchodzić na zakres startowy, tak jakby pilot chciał zwiększyć obroty silnika, a tym samym wyrównać lot lub przejść na wznoszenie. (...) Po dodaniu obrotów po upływie kilku sekund usłyszałem głośne trzaski, huki i detonacje. Do tego doszedł milknący dźwięk pracującego silnika, a następnie nastała cisza".

(3) Artur Wosztyl. Zeznanie z 10.04.2010 (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): W tych warunkach musieliśmy jedynie go nasłuchiwać, gdyż widoczność była bardzo ograniczona i nie można byłoby go zauważyć. Było to około godziny 8:35 polskiego czasu. Stojąc przy swoim samolocie usłyszeliśmy dźwięk silników TU-154M podchodzącego do lądowania. (...) Był to dźwięk podejścia do lądowania w ustalonym zakresie pracy silników.

(4) Czas przelotu Tutki od punktu ASKIL (8:10) do momentu lądowania powinien wynieść około 15-17 minut. Powiedzmy, że maksymalnie dwadzieścia. Powinien więc lądować na XUBS o godzinie 8:25; najpóźniej zaś o 8:30. Czyli zgodnie z harmonogramem uroczystości, zapisanym w planie wizyty.

(5) A. Wosztyl ( Zeznanie z 10.04.2010 http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): : W pewnym momencie słyszeliśmy, że kontroler wieży wektoruje ich i dostają zgodę na podejście do lądowania. Wtedy opuściliśmy samolot i zaczęliśmy nasłuchiwać nadlatujący samolot.

(6) A. Wosztyl (zeznanie z dnia 21.04.2010 http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): Jeżeli chodzi o rozmowy pomiędzy Tu-154, a wieżą, to słuchałem tego do trzeciego zakrętu TU-154, czyli do momentu jak oni byli na wysokości 500 metrów.

(7) Remigiusz Muś (zeznanie z dnia 23.06.2010): Na zadane pytanie zeznaję: słyszałem korespondecję prowadzoną pomiędzy TU-154M a wieżą, ale było to na około 12 minut przed katastrofą. Kontroler pytał się Tu-154M jakie są jego zapasowe lotniska. Ktoś z załogi odpowiedział, że Witebsk i Moskwa. W końcowej fazie lotu kontroler zapytał się czy chcą lądować. Załoga odpowiedział, że warunkowo podejdziemy. Kontroler wyraził zgodę na podejście. Ja nie słyszałem aby kontroler zabronił im lądowania i odejście na zapasowe. Wydaje mi się, że kontroler powiedział TU-154M, że mają być gotowi na odejście na drugi krąg, z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów. Po tym my wyszliśmy z Jaka.

(8) Artur Wosztyl (zeznanie z dnia 21.04.2010 http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Na zadane pytanie zeznaje; w dniu 10.04.2010 r. TU-154 podchodził do lądowania kursem 259".

(9) Remigiusz Muś (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Mus.pdf): "Pamiętam, że załoga prowadziła korespondencję z wieżą kontrolną, która kierowała ich (wektorowała) aby znaleźli się na kursie odwrotnym do lądowania w celu wykonania zejścia do lądowania".

(10) Artur Wosztyl (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Po nastaniu ciszy pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to, że samolot się rozbił. Nie pamiętam dokładnie, jakich słów użyłem, ale głośno do kolegów powiedziałem, że chyba się rozbili. W tym samym momencie z wieży wyszedł jakiś mężczyzna, którego po rosyjsku zapytaliśmy co się stało. Wymieniony stwierdził, że samolot odleciał".

(11) Agnieszka Żulińska (http://www.radiomaryja.pl/bez- kategorii/otoczylo-nas-rosyjskie-wojsko/): "Od razu wiedziałam, że się rozbili, zaczęłam krzyczeć. Moi koledzy z załogi nie dowierzali, czułam bezradność, miałam nadzieję, że dziewczyny przeprowadzają ewakuację, że ratują pasażerów, chciałam im pomóc. Ale nie wiedziałam, od czego zacząć, wołałam do ludzi czekających na nasz samolot, żeby im pomogli".

(12) Artur Wosztyl (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Jednocześnie z lotniska ruszyły znajdujące się tam pojazdy: wozy strażackie, karetki pogotowia i szereg innych samochodów. Pojazdy te udały się pasem lotniska w kierunku, z którego słyszeliśmy dobiegające wcześniej dźwięki".

(13) Artur Wosztyl (https://www.youtube.com/watch?v=vqu_ZPYCCQA): Moja pierwsza rozmowa po usłyszeniu tych niepokojących dźwięków, których wcześniej nigdy nie słyszałem i mam nadzieję nigdy nie usłyszę – rozmowa z DKL-em odbyła się o godz. 8.38 czasu polskiego. I to też nie od razu było, że... Po prostu to też, po prostu, niedowierzanie, nie wiadomo, co się dzieje. Po prostu tutaj samolot powinniśmy byli słyszeć – nie słyszymy. Te dźwięki wcześniej... (...) I dopiero wykonałem telefon do DKL-a – godzina 8.38

(14) Artur Wosztyl (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Bezpośrednio po tym zadzwoniłem z telefonu komórkowego do dowódcy jednostki i do dyżurnego kierownika lotów w Warszawie, których powiadomiłem o moich przypuszczeniach. W międzyczasie wszystkie samochody wróciły w naszym kierunku, opuściły przez bramę wjazdową teren lotniska i udały się ponownie w kierunku, z którego wcześniej dobiegały dźwięki".

(15) Artur Wosztyl relacjonował, że kiedy rozmawiał potem z Marcinem Nojkiem (DKL na Okęciu), ten miał stwierdzić, że dowódca Jaka dzwonił do niego o godzinie 8:38. Artur Wosztyl [w: Anita Gargas "Anatomia Upadku 2" - film dokumentalny]: " Rozmawiałem z DKL-em, do którego zadzwoniłem zaraz po rozmowie z panem pułkownikiem Raczyńskim. Dyżurny kierownik lotów. I on powiedział, że na jego telefonie, w połączeniach, które ze mną miał, było (to – przyp. autora) o godzinie 8:38.

(16) Artur Wosztyl: Jak już byli na prostej do pasa w Smoleńsku (…) zmniejszyła się widzialność do około 200 metrów. (…) Muś poszedł do samolotu podać przez radio „Arek teraz widać dwieście”. (…) Przy tych warunkach, oni wiedzieli, że się nie da wylądować. (…) Nie znam pilota, który wykonałby coś takiego.

(17) Autorzy książki "Ostatni lot" (str. 175 – 176): polski TU-154M jest wyposażony w system antykolizyjny TCAS (…). Na ekranie urządzenia wyświetlane są informacje – znaczniki – samolotów znajdujących się w pobliżu, to znaczy nawet w odległości stu kilometrów. Piloci mogą określić czy te maszyny lecą poniżej, czy powyżej tupolewa.

(18) Remigiusz Muś (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Mus.pdf): >>Obserwowaliśmy tylko przejeżdżające obok nas pojazdy ratownicze. Po około 5 minutach nawiązałem łączność z wieżą zapytując „co z naszą tutką”, odpowiedział mi „żebym wysiadł z samolotu, bo oni stacjonują 50 metrów od samolotu którym przylecieliśmy.” Spotkaliśmy się z nim, drżący głosem odpowiedział nam, że tupolew spadł<<.

(19) Artur Wosztyl (http://mypis.pl/blogi/2214-as_us/wpisy/2849-kulisy-mordu- politycznego-iii): "Następnie z wieży wyszedł kolejny mężczyzna w mundurze, wzrost około 160-165 cm, krótko ostrzyżony, jasny blondyn, masywnej budowy ciała. Było widać, że jest zdenerwowany, trzęsły mu się ręce, odpalał papierosa. Do niego podszedł chor. Muś, następnie ja i por. Kowaleczko".

(20) Remigiusz Muś (zeznanie z dnia 23 czerwca 2010 roku): „Kiedy wyszedłem, w moją stronę szedł mężczyzna umundurowany, w wieku około 45-50 lat, niski blondyn o ogorzałej twarzy. Wtedy też powiedział mi, że TU-154M spadł 1500 metrów przed pasem. Ten mężczyzna był przerażony, trząsł się i mamrotał, że już jest po nim.”

(21) Gazeta "Fakt" - anonimowa relacja jednego z członków załogi Jaka-40/044 (http://www.fakt.pl/K-wa-Co-teraz-ze-mna-bedzie-,artykuly,73696,1.html): "Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając. – Krzyczał, że będzie miał straszne kłopoty, wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kółko i powtarzał, co z nim będzie, że takie straszne kłopoty będzie miał – opowiada nam członek załogi jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wyglądał na bardzo starego człowieka, ze zniszczoną, nalaną, mocno czerwoną twarzą. (…) Po chwili przez okno wieży wyjrzał człowiek w zielonym mundurze. Wybiegł i zabrał tego kontrolera".

(22) Artur Wosztyl (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Wtedy do attaché wojskowego w Moskwie (gen. Grzegorza Wiśniewskiego - przyp. autora) zadzwonił por. Rafał Kowaleczko i uzyskał od niego informacje, iż samolot się rozbił i jego zdaniem nikt nie przeżył. Ponadto poinformował on, iż stoi około 20 metrów od statecznika rozbitego TU – 154M, z którego rozpoznawalna jest jedynie szachownica.

(23) Artur Wosztyl, tamże: "W międzyczasie opadła całkowicie mgła i poprawiła się widoczność na lotnisku".

(24) Gazeta "Fakt" - anonimowa relacja jednego z członków załogi Jaka-40/044 (http://www.fakt.pl/K-wa-Co-teraz-ze-mna-bedzie-,artykuly,73696,1.html): "Wojskowi zamknęli zaraz wieżę, a nam kazali wrócić do Jaka. Nie było z nimi żadnej dyskusji. Kazali i już. Zamknęli nas na kilka godzin w samolocie – relacjonuje".  

(25) Remigiusz Muś. Nawigator Jaka-40/044 (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Mus.pdf): "Po około godzinie, kiedy nikt się nami nie interesował postanowiliśmy pójść na miejsce zdarzenia".

(26) Artur Wosztyl (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Po około 2 godzinach od katastrofy postanowiliśmy pójść we trzech zobaczyć szczątki samolotu i dowiedzieć się, czy ktoś przeżył. Przez te dwie godziny biłem się z myślami, czy na pewno chcę to zobaczyć. Po dojściu do końca pasa zauważyłem, że jest tam betonowe ogrodzenie, które uniemożliwiało dostęp do szczątek samolotu. Z tego powodu prawdopodobnie udające się na akcję ratowniczą samochody musiały wrócić do bramy wyjazdowej z lotniska i udać się na miejsce katastrofy zewnętrznej. W ogrodzeniu były wyłamane dwie płyty betonowe przez które udaliśmy się w miejsce katastrofy". 


(27) Artur Wosztyl, tamże: "W mojej ocenie szczątki samolotu znajdowały się w odległości 40 metrów od ogrodzenia lotniska i około 500 metrów od progu pasa lekko z jego lewej strony. Było to mniej więcej w miejscu, z którego do lądowania podchodził rosyjski samolot IŁ. Szczątki tupolewa były rozrzucone w pasie od długości 60 metrów i szerokości około 30 metrów. Wśród połamanego, pozgniatanego i skręcanego metalu zauważyłem fragmenty wózków podwozia głównego wraz z goleniami, statecznik i części kadłuba. Ponadto na całym tym obszarze były widoczne fragmenty ciał ludzkich, co było charakterystyczne, nawet duże fragmenty ciał nie były okryte odzieżą". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz