niedziela, 31 stycznia 2016

Czwarty wymiar "katastrofy smoleńskiej"

Bardzo długo nie pisałem nic na temat Smoleńska. Ostatni wpis na xl4.pl jest z czerwca, zaś na "Niepoprawnych" z lipca 2015. To jeszcze sprzed czasu gdy zaprzysiężony został Andrzej Duda. Zbliżały się wówczas wielkimi krokami wybory parlamentarne. To właśnie głównie z tego powodu postanowiłem zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę w rozważaniach na ten temat. Mogłem przez ten czas jeszcze raz, spokojnie przedyskutować zgromadzony materiał z moim przyjacielem-blogerem M.M. Pochylić nad kilkoma sprawami, którym nigdy wcześniej uważniej się nie przyglądałem, przypomnieć sobie analizy innych blogerów. Ale przede wszystkim z niecierpliwością czekałem na to jak Prawo i Sprawiedliwość podejdzie do kwestii wyjaśnienia zamachu po wyborach parlamentarnych. 

Być może to właśnie dlatego, że wziąłem sobie "wolne od Smoleńska" - poszczególne wątki, tropy, poszlaki, zacząłem nagle odczytywać na nowo. W zupełnie inny niż do tej pory sposób.
Do lipca ubiegłego roku byłem, na przykład, głęboko przekonany, że Jak-40 z dziennikarzami lądował w Smoleńsku o godzinie 6:50 (na tym przypuszczeniu zbudowałem całą swoją wcześniejszą narrację). Jednak przedyskutowawszy, a potem przemyślawszy wszystko jeszcze raz na nowo, doszedłem do zupełnie innych wniosków.

Okres od sierpnia do października upłynął na analizowaniu i korygowaniu nowego obrazu. Nową hipotezę, która wówczas powstawała, poddawałem najpierw próbie własnego sceptycyzmu, a potem godzinami przedyskutowywaliśmy ją wspólnie z M.M (W gruncie rzeczy to właśnie on zadał kluczowe pytanie, które zmieniło kierunek mojego myślenia).
Trzeba tu jednak dodać, że dla jasności obrazu, kilka relacji świadków musiałem potraktować wybiórczo, a parę innych pominąć. Czy nowa hipoteza stała się przez to, zgodnie z mym zamiarem, spójna? Nie wiem. Zdaję sobie przecież sprawę, że wcześniej, gdy pisałem i zamieszczałem w sieci poszczególne tezy, zawsze (a przynajmniej - zawsze na początku) wydawało mi się, że prezentowane przeze mnie przypuszczenia są składne. Rozpad moich koncepcji następował najpóźniej w drugiej fazie weryfikacji, to znaczy - po poddaniu tego czy innego pomysłu Waszemu osądowi, Ta forma czytelniczego audytu mobilizowała mnie jednak do dalszych poszukiwań i eliminacji niepoprawnych moim zdaniem wniosków. (W jednym tylko miejscu postanowiłem pozostawić historię swych dociekań - tak na wszelki wypadek, gdyby komuś mogło stać się to przydatne -  na http://10iv2010.blogspot.com)

Na pewno nowa hipoteza nie obejmuje całej perspektywy 10 kwietnia. Nie ukazuje prawdopodobnie ani wszystkich miejsc, ani sekwencji wydarzeń. Nie jest ona jednak przez to, uważam, mniej prawdziwa niż inne smoleńskie narracje. Nie znam bowiem żadnej instytucji, czy też osoby (z tych dotychczas zajmujących się sprawą), która mogłaby uczciwie stwierdzić, że to własnie jej dociekania zmierzają wprost do poznania prawdy materialnej. Ta moja analiza także, z przyczyn obiektywnych (brak dostępu do źródeł) jest dotknięta tą przypadłością.

Przez długi czas zastanawiałem się czy jest sens aby ją prezentować publicznie.
W końcu doszedłem do wniosku, że jednak należy to co napisałem skonfrontować z Waszą wiedzą i zdrowym rozsądkiem. Przecież nawet jeśli miałoby się okazać, że ten obraz naszkicowany przeze mnie jest całkowicie fałszywy, to wówczas będziemy przynajmniej  wiedzieć jedno - tak nie było. A eliminując fałsz zbliżamy się do prawdy. 

Na kanwie hipotezy napisałem króciutką historię z pogranicza epiki i publicystyki. Dałem jej tytuł "Zatarty ślad". http://bonito.pl/k-43521506-zatarty-slad-o-10-kwietnia-2010-r  Dlaczego opublikowałem ją w formie książkowej? Ponieważ mam nadzieję, że poszerzy to krąg odbiorców: zainteresuje tematem osoby nie wprowadzone w zagadnienie, a także funkcjonujące poza środowiskiem blogerskim. 

Christus, et impera super nos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz