Radosław Sęp, pod koniec filmu Jacka Kruczkowskiego "10.04.10 - Na własne oczy" wypowiada znamienne słowa, które cały czas brzmią mi w uszach, gdy po raz któryś z kolei przeglądam zdjęcia i fragmenty filmów z 10 kwietnia 2010 roku:
Patrząc przez lupę (przez wizjer) mamy wrażenie nieuczestniczenia w wydarzeniu. Mamy wrażenie, że my nad tym... że my to obserwujemy, ale my nad tym panujemy. Bo my możemy to obserwować bliżej, dalej, możemy skierować kamerę w inne miejsce. Możemy interpretować to co widzimy, poprzez pokazywanie rzeczy, które są obok.
W książce, którą tym rozdziałem zamykam, starałem się odrzucać interpretacje filmowców i oficjalnych narratorów wydarzeń dnia 10 kwietnia 2010. Nie wiem czy mi się to do końca udało. Nie jestem pewien, czy dobrze odczytałem materiały do których miałem dostęp. Nie wiem w końcu, czy nie uległem pod drodze czyjejś manipulacji czy dezinformacji.
Starałem się też nie przywiązywać do raz powstałego obrazu wydarzeń, ale cały czas poszukiwać nowych rzeczy, analizować je i weryfikować swoją hipotezę od nowa. Książkę tę, pomimo że tym rozdziałem - jak powiedziałem - zamykam, mam zamiar w dalszym ciągu poprawiać. Z tego właśnie powodu zdecydowałem się jej nie publikować. Chciałbym aby żyła, rozwijała się i zmieniała, dopóki prawda o 10 kwietnia 2010 nie wyjdzie na jaw. Najnowszą jej wersję będzie można zawsze znaleźć w wersji cyfrowej, na moim blogu, pod adresem - xl4.pl .
Chciałbym tu dodać, że nie uważam się ani za publicystę, ani dziennikarza społecznego, pisarza, czy poetę. Jestem bloggerem, I uważam, że jest to powód do dumy. To właśnie bloggerzy, w całym smoleńskim śledztwie, odegrali niebagatelną, jeśli nie decydującą rolę. Od ponad pięciu lat większość z nich bezkompromisowo poszukuje prawdy. I nie robi tego dla tantiemów, zaszczytów, władzy. Piszą, dociekają, dyskutują, choć mają pełną świadomość, że w zamian będzie się na nich tylko wieszać psy, opluwać, oraz dyskredytować to co robią. Ja osobiście, najwięcej informacji uzyskałem właśnie z blogów. Czytałem bloggerskie analizy, zastanawiałem się nad nimi. Z nich też zaczerpnąłem wiele dokumentów, odkryć i pomysłów. Dziś nie jestem w stanie stwierdzić nawet co od kogo i w jakim stopniu.
Poniżej przedstawiam hipotezę - możliwą/niemożliwą wersję wydarzeń jaka według mnie mogła mieć miejsce w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Zakłada ona, że w tym dniu na uroczystości katyńskie mogły wylecieć trzy samoloty. Wszystkie kierowały się, według tej wersji, na XUBS w Smoleńsku. Szczegóły i cały proces dochodzenia do tej hipotezy staram się przedstawić we wcześniejszych rozdziałach. Teraz tylko podsumowując, chciałbym streścić wynik mojej prawie pięcioletniej pracy. Dodam tylko jeszcze, że czas jakim się posługuję w tym rozdziale to czas polski chociaż uważam, że tego dnia zarówno czas warszawski jak i moskiewski były zmanipulowane zarówno przez "smoleńskich, jak i warszawskich monterów".
Hipoteza
6:05 - 6:15 – startuje z Okęcia Jak40/044 A. Wosztyl;
6:25 - 6:40 – startuje z Okęcia Jak40/047?;
7:21 - 7:27 – startuje z Okęcia Tu-154/101 A. Protasiuk.
7:33 – startuje z Wnukowa Ił-76 Frołow;
7:45 - 7:50 – ląduje na Siewiernym Jak40/044;
8:00 - 8:10 – pierwsze, nieudane podejście Iła-76;
8:15 - 8:21 – ląduje, (prawdopodobnie na Siewiernym), Jak-40/47?;
8:17 -8:23 – drugie podejście Iła-76;
8:27 - 8:35 – „Tu-154 Protasiuka” próbuje podejść na Siewiernyj, po czym odlatuje na lotnisko zapasowe (Wnukowo? Witebsk?)
8:30 - 8:40 - trzecie podejście Iła, "wybroska" niektórych elementów złomu lotniczego
8:30 - 8:40 - trzecie podejście Iła, "wybroska" niektórych elementów złomu lotniczego
To, co przedstawiłem powyżej (powtarzam to jeszcze raz) jest tylko hipotezą, którą będę starał się (licząc na osoby mające jakąkolwiek wiedzę w tej sprawie), w miarę możliwości uściślać i weryfikować. Poniżej przedstawiam tę hipotezę nieco poszerzoną.
Czym poleciał Prezydent?
Ponieważ wojsko posiadało tylko jedną czynną Tutkę, więc aby ochronić Prezydenta najpierw postanowiono, że poleci właśnie Jakiem (których było więcej) aby zmylić potencjalnego (lub realnego - nie wiem jaki był stan wiedzy wojskowych i KP na dzień 10 kwietnia 2010) przeciwnika. Dodatkowo, dla zwiększenia bezpieczeństwa Głowy Państwa, postanowiono, że o godzinie 7:00 poleci Tupolew. Ale ponieważ nastąpiły opóźnienia Prezydenta w końcu skierowano do Tutki. W każdym razie cel tej operacji był taki, aby wszystkie trzy samoloty mogły pojawić się nad XUBS w Smoleńsku niemal w jednym czasie. Mogło tak się stać, ponieważ Tu-154M był wówczas najszybszym pasażerskim samolotem na świecie. I właściwie niewiele brakowało, aby plan ten udało się zrealizować. O godzinie 7:45-7:50 (czyli planowo) na "Siewiernym" wylądował Jak z dziennikarzami. Dwadzieścia pięć minut po nim, pojawił się drugi Jak, który wywołał konsternację u kontrolerów lotu, jako samolot nieplanowany. Leciał on w asyście Tupolewa i udało mu się z prawdopodobnie z jakimiś niewielkimi perturbacjami wylądować około godziny 8:20. Niestety - te dwadzieścia pięć minut opóźnienia pozwoliło Rosjanom przygotować się na przylot niechcianych gości. Tupolew nie mógł już wylądować na Siewiernym. Pomimo dwukrotnych prób podejścia nie przyziemił tam z uwagi na silną mgłę, mylne komunikaty kontrolerów i blokującego mu lądowanie Iła-76. Odleciał około godziny 8:35 na lotnisko zapasowe. Najprawdopodobniej do Moskwy lub do Witebska.
13 dziennikarzy nie wyleciało z Okęcia o godzinie 5:00 rano 10 kwietnia 2010 jak to wcześniej zaplanowano, ale już po świcie, zaraz po godzinie szóstej. Początkowo założono, że połowa żurnalistów będzie podróżować jednym Jakiem, wspólnie z Prezydentem (Jakiem nr 044), a druga z innymi Vipami w Jaku nr.045. Ale w końcu zarówno wojsko, jak i Kancelaria uznały, że w związku z zagrożeniem terrorystycznym (ryzyko uprowadzenia samolotu UE) dziennikarze polecą jednak jako osobna grupa.
Silnik w pierwszym z Jaków nie chciał odpalić i KP postanowiła, że szybko przesadzą dziennikarzy do 44-ki. Tej którą miał zapewne pierwotnie lecieć Prezydent i towarzyszące mu osoby. W hangarze stał wprawdzie jeszcze jeden rezerwowy Jak-40, posiadający prawdopodobnie numer 047, ale przygotowanie go do lotu zajęłoby trochę czasu, więc aby go nie tracić postanowiono, że dziennikarze przesiądą się do 44-ki i polecą jako pierwsi, a 047 będzie już w tym czasie przygotowywany do lotu i wystartuje zaraz po nich. Jednak nie udało się to wszystko zrobić tak szybko i drugi Jak wystartował z 25-cio minutowym opóźnieniem.
Czy pan Prezydent z Małżonką, polecieli jako pasażerowie drugiego Jaka, czy też Tupolewa - nie wiem, chociaż sądzę, że drugiego z samolotów (Tu). W każdym razie drugi Jak-40, z osobami na pewno podlegającymi ochronie (o statusie co najmniej VIP) moim zdaniem wystartował około 25 minut po pierwszym.
Czy pan Prezydent z Małżonką, polecieli jako pasażerowie drugiego Jaka, czy też Tupolewa - nie wiem, chociaż sądzę, że drugiego z samolotów (Tu). W każdym razie drugi Jak-40, z osobami na pewno podlegającymi ochronie (o statusie co najmniej VIP) moim zdaniem wystartował około 25 minut po pierwszym.
W czasie gdy żurnaliści przechodzili z 45-ki do 44-ki, Jak-40 nr 047 był już moim zdaniem przygotowywany do lotu.
Jednym słowem - rano z Warszawy do Smoleńska wystartował nie jeden dziennikarski Jak posiadający nr 044, ale dwa - 044 i 047. Pierwszy wyszedł z Okęcia około godziny 6:05 (dziennikarski), a drugi (posiadający status HEAD lub VIP) prawdopodobnie około godziny 6:30. Czym poleciał Prezydent?
Ponieważ wojsko posiadało tylko jedną czynną Tutkę, więc aby ochronić Prezydenta najpierw postanowiono, że poleci właśnie Jakiem (których było więcej) aby zmylić potencjalnego (lub realnego - nie wiem jaki był stan wiedzy wojskowych i KP na dzień 10 kwietnia 2010) przeciwnika. Dodatkowo, dla zwiększenia bezpieczeństwa Głowy Państwa, postanowiono, że o godzinie 7:00 poleci Tupolew. Ale ponieważ nastąpiły opóźnienia Prezydenta w końcu skierowano do Tutki. W każdym razie cel tej operacji był taki, aby wszystkie trzy samoloty mogły pojawić się nad XUBS w Smoleńsku niemal w jednym czasie. Mogło tak się stać, ponieważ Tu-154M był wówczas najszybszym pasażerskim samolotem na świecie. I właściwie niewiele brakowało, aby plan ten udało się zrealizować. O godzinie 7:45-7:50 (czyli planowo) na "Siewiernym" wylądował Jak z dziennikarzami. Dwadzieścia pięć minut po nim, pojawił się drugi Jak, który wywołał konsternację u kontrolerów lotu, jako samolot nieplanowany. Leciał on w asyście Tupolewa i udało mu się z prawdopodobnie z jakimiś niewielkimi perturbacjami wylądować około godziny 8:20. Niestety - te dwadzieścia pięć minut opóźnienia pozwoliło Rosjanom przygotować się na przylot niechcianych gości. Tupolew nie mógł już wylądować na Siewiernym. Pomimo dwukrotnych prób podejścia nie przyziemił tam z uwagi na silną mgłę, mylne komunikaty kontrolerów i blokującego mu lądowanie Iła-76. Odleciał około godziny 8:35 na lotnisko zapasowe. Najprawdopodobniej do Moskwy lub do Witebska.