Jest
10 kwietnia 2010 roku. Zbliża się godzina 12:00
czasu polskiego. Dziennikarz Marek Pyza stoi na tle głównej bramy
lotniska i czeka. Ma za chwilę wejść na wizję. Jest zaledwie
kilka metrów przed kordonem rosyjskiej milicji, wojska, OMONu i
służb specjalnych.
Szczelny pierścień funkcjonariuszy ma za
zadanie nie dopuścić nikogo z dziennikarzy, czy cywilów do
miejsca,
Ambasador Jerzy Bahr kończy
śniadanie. Wyciera wolno serwetką usta, po czym niespiesznie
wstaje, by udać się na piętro, do swojego pokoju w hotelu
„Centralny". W ramach okiennych jego apartamentu rozpiął się
obraz zwiędłego, poszarzałego poranka, ożywianego co jakiś czas
refleksami słońca.