niedziela, 1 września 2019

Śledztwo smoleńskie jest jak koszmarny sen

Jednym z głównych zarzutów formułowanych przeciw PiS-owi przez jego przeciwników politycznych jest to, że politycy rządzącej partii wciąż tylko mówią o wielkich przestępstwach popełnionych przez ludzi „państwa teoretycznego”, a jakoś nikt z nich dotychczas nie został jeszcze skazany, nawet za te najbardziej wybujałe i ewidentne zbrodnie, związane z grabieżą majątku narodowego czy zdradą dyplomatyczną.

Można by próbować tłumaczyć to tym, że polskie sądy, nigdy nie zostały zdekomunizowane, a bez sprawiedliwego i bezstronnego wymiaru sprawiedliwości, prawomocnie nikogo skazać przecież nie sposób. Ale takie tłumaczenia dla przeciwników obecnej władzy wydają się być nie do przyjęcia.   

Na szczęście pewne rzeczy zilustrować można za pomocą konkretnych przykładów.
Być może nie jest to najlepszy, najbardziej sztandarowy z przypadków, opisujący zjawisko z jakimi mamy do czynienia, ale - moim zdaniem - widać na nim wyraźnie, choć w mikroskali, z jaką wielką, gumową ścianą wciąż przychodzi mierzyć się rządzącym. Chodzi mi o sprawę niemożności pełnego przesłuchania - wciąż jeszcze niedoszłego, smoleńskiego świadka - tłumaczki rozmów premierów: Donalda Tuska i Władymira Putina, w dniu 10 kwietnia 2010. 



Jak wiadomo śledztwo smoleńskie do dnia dzisiejszego nie zostało zamknięte, ani przez prokuraturę polską, ani przez rosyjską i wcale nie zanosi się na to, aby mogło się to stać w najbliższym czasie. Przecież przez prawie dziesięć lat nie sformułowano prawnie nawet tego, co się w owym dniu zdarzyło.

Winnym takiego stanu rzeczy jest fakt, że wbrew wcześniejszym umowom pomiędzy Rzeczpospolitą Polską, a Federacją Rosyjską, oraz niezgodnie z międzynarodową praktyką badawczą, z analizowania przyczyn tego zdarzenia, zostali wyłączeni biegli i eksperci z Polski, a wszystkie działania kontrolne i badawcze powierzono, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, wyłącznie ludziom Putina.