Jednym z głównych zarzutów formułowanych przeciw PiS-owi przez jego przeciwników politycznych jest to, że politycy rządzącej partii wciąż tylko mówią o wielkich przestępstwach popełnionych przez ludzi „państwa teoretycznego”, a jakoś nikt z nich dotychczas nie został jeszcze skazany, nawet za te najbardziej wybujałe i ewidentne zbrodnie, związane z grabieżą majątku narodowego czy zdradą dyplomatyczną.
Można by próbować tłumaczyć to tym, że polskie sądy, nigdy nie zostały zdekomunizowane, a bez sprawiedliwego i bezstronnego wymiaru sprawiedliwości, prawomocnie nikogo skazać przecież nie sposób. Ale takie tłumaczenia dla przeciwników obecnej władzy wydają się być nie do przyjęcia.
Na szczęście pewne rzeczy zilustrować można za pomocą konkretnych przykładów.
Być może nie jest to najlepszy, najbardziej sztandarowy z przypadków, opisujący zjawisko z jakimi mamy do czynienia, ale - moim zdaniem - widać na nim wyraźnie, choć w mikroskali, z jaką wielką, gumową ścianą wciąż przychodzi mierzyć się rządzącym. Chodzi mi o sprawę niemożności pełnego przesłuchania - wciąż jeszcze niedoszłego, smoleńskiego świadka - tłumaczki rozmów premierów: Donalda Tuska i Władymira Putina, w dniu 10 kwietnia 2010.
Jak wiadomo śledztwo smoleńskie do dnia dzisiejszego nie zostało zamknięte, ani przez prokuraturę polską, ani przez rosyjską i wcale nie zanosi się na to, aby mogło się to stać w najbliższym czasie. Przecież przez prawie dziesięć lat nie sformułowano prawnie nawet tego, co się w owym dniu zdarzyło.
Winnym takiego stanu rzeczy jest fakt, że wbrew wcześniejszym umowom pomiędzy Rzeczpospolitą Polską, a Federacją Rosyjską, oraz niezgodnie z międzynarodową praktyką badawczą, z analizowania przyczyn tego zdarzenia, zostali wyłączeni biegli i eksperci z Polski, a wszystkie działania kontrolne i badawcze powierzono, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, wyłącznie ludziom Putina.
Nie muszę chyba pisać, że sprawa w jakiej zeznawać ma tłumaczka jest bardzo istotna, bo chodzi tu nie tyle o samą niemożność wyjaśnienia zbrodni smoleńskiej, co o ustalenie, czy nie zablokowano tej możliwości celowo. Aby to wyjaśnić, nasza prokuratura od ubiegłego roku usiłuje przesłuchać tłumaczkę. Nie jest to jednak sprawa prosta. Za każdym razem, gdy tylko śledczy zwalniają ją z tajemnicy zawodowej i chcą przepytać na okoliczności sprawy, ta odwołuje się od ich postanowienia do sądu, tłumacząc iż takie zwolnienie z tajemnicy „łamie standardy demokratycznego państwa prawa i standardy zawodu” wykonywanego przez nią, oraz może spowodować utratę przez obywateli zaufania do tłumaczy.
Biorąc pod uwagę wagę sprawy, takie tłumaczenie tłumaczki jest - według mnie - żałośnie infantylne, tym bardziej że przesłuchanie jest przecież tajne, a ze smoleńskiego śledztwa nic nie wycieka. Podobnie kuriozalne jest dla mnie również dotychczasowe działanie sądu, który po pierwszym zażaleniu złożonym przez panią tłumacz, w marcu bieżącego roku, uchylił postanowienie oskarżenia o jej zwolnieniu z tajemnicy, z tego względu, że prokuratura… nie uzasadniła w wystarczającym stopniu potrzeby takiego zwolnienia dla dobra wymiaru sprawiedliwości.
Jak widać, sprawa wydaje się być jak męczący sen, który nie tylko zdaje się nie mieć końca, ale też obezwładnia w nim ogólne poczucie niemożności - zrobienia choć kroku naprzód. A skoro przez niemal rok, śledczy muszą się zmagać z takim problemem jak niemożność przesłuchania jednego tylko świadka, to można sobie tylko wyobrażać jaką skalę trudności może stanowić całe postępowanie. Tym bardziej, że potencjalny świadek nie tylko nie zamierza dać się wypytać, ale też bezczelnie twierdzi, że śledczy chcą ją przesłuchać teraz (przesłuchanie miało się odbyć 3 stycznia 2019) z uwagi na to, że według pani tłumacz prokuratura nie kieruje „przesłankami związanymi z dobrem śledztwa, lecz interesem politycznym i chce wykorzystać te czynności w kampanii wyborczej”.
Nie wiem czy 25 września sąd ponownie nie odrzuci postanowienia prokuratury. Nie wiem czy tłumaczka w końcu zezna prawdę czy też zasłoni się niepamięcią, ale jestem sceptyczny, co do tego, że postępowanie to może przynieść jakiś przełom. Pani tłumacz to bowiem Magdalena Fitas-Dukaczewska. I zbieżność nazwiska nie jest tu przypadkowa. A to wskazuje na kolejną trudność z jaką muszą zmagać się śledczy - lojalność środowiskową.
Jeśli więc ktoś mówi, że PiS nie posadził do tej pory nikogo za żadne poważne przestępstwo, bo albo nie chce tego robić, albo po prostu fałszywie oskarżał niewinnych ludzi, to wiem, że zupełnie nie wie co i o czym on mówi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz