Jadwiga Ziętek: Pani minister (Ewa Kopacz - RM) powiedziała wtedy, że choć była lekarzem medycyny sądowej i uczestniczyła w wielu tragicznych oględzinach zwłok, to jednak to, co zobaczyła na miejscu, wywołało u niej olbrzymią traumę. I w tym kontekście powiedziała nam, że nie musimy podejmować się osobistej identyfikacji, że wystarczy jeśli damy swój materiał genetyczny.
Andrzej Melak: przedstawiciel MSZ, koordynator tego wyjazdu, oraz lekarz-ratownik powiedzieli nam, że to będzie dla nas straszne przeżycie, ponieważ ciała są w takim stanie, że w większości nie można ich zidentyfikować. Powiedziano, że mają czternaście ciał, które można rozpoznać. (...) Stefana na tej liście nie było.
Czego mogli oczekiwać ci, którzy na własne oczy zobaczyli zarówno miejsce, w którym miał spaść powietrzny statek, jak i jego rozkruszone elementy?
Stanisław Joniec (brat śp. o. Józefa Jońca SP): Wrażenie, jakie zrobiły na nas części samolotu, było piorunujące. (…) To bowiem, co zobaczyliśmy, było i tak dla wszystkich wystarczająco szokujące, bo zrozumieliśmy, jak bardzo ten samolot był zmasakrowany. Każdy z nas mógł wyobrazić sobie, jak ta katastrofa mogła wyglądać.
Każdy z nas sam mógł to sobie wyobrazić. Również i ten, kto nie leciał do Smoleńska czy Moskwy, jeśli tylko choć raz dane mu było obejrzeć film Sławomira Wiśniewskiego nakręcony na polance pod „Siewiernym”.
Jeśli tak poszarpany był stalowy ptak, którym lecieli Delegaci, to jak musiały wyglądać ich kruche ciała? I to niezależnie od tego, czy przyczyną tragedii była katastrofa, czy wybuch.
A co zobaczyły Rodziny, które przyleciały do Moskwy, aby zidentyfikować swych bliskich?
Małgorzata Wasserman: Wbrew obiegowej opinii w większości wypadków nie było problemu z identyfikacją. To bardzo delikatna materia i nikt o tym nie mówi, ale zwłok w stanie trudnym do rozpoznania była zdecydowana mniejszość.
Beata Gosiewska: Nie wiem dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc iż ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości.
Andrzej Melak: chyba 70 ciał było w takim stanie, że można je było ubrać.
Dymitr Książek (lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego obecny przy identyfikacjach w Moskwie): W Moskwie jedne ciała były porozrywane, z różnymi amputacjami, inne w całości, w dobrym stanie.
ks. Henryk Błaszczak: Wbrew temu jednak, co się mówi, dużo ciał było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych. To nie była destrukcja zupełna.
To o czym mówią ci świadkowie potwierdza fakt, że 75 ofiar zostało rozpoznanych niemal zaraz po tragedii, bez potrzeby analizy ich DNA. Te ciała przybywały do Polski w dniach od 12 do 18 kwietnia.
Jeszcze teraz, po przeszło siedmiu latach, można znaleźć w sieci źródłowe wypowiedzi osób, które wówczas identyfikowały swoich bliskich.
Maciej Komorowski: kiedy zobaczyliśmy tatę, nie mieliśmy problemu z identyfikacją. To był on.
Sebastian Putra: To ciało zostało nam okazane – to było ciało ojca. Wszystko było tak jak trzeba. Ciało było rozpoznawalne.
Jolanta Przewoźnik (żona Andrzeja): Nie miałam wątpliwości, że to był mój mąż.
Tomasz Chlebowski (siostrzeniec Katarzyny Piskorskiej): Ja byłem w Moskwie i rozpoznałem moją ciotkę.
Konrad Mackiewicz: (brat Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej): Pokazano mi nagie zwłoki siostry, była w całości, miała wszystkie kończyny oraz uszkodzoną prawą część twarzy.
Zuzanna Kurtyka: Zainteresowaliśmy się tym, dlaczego już pierwszego dnia nie byliśmy w stanie rozpoznać po opisie tak dobrze zachowanego ciała.
Joanna Racewicz (żona Pawła Janeczka, szefa ochrony Prezydenta): Mój mąż, jego ciało było integralne. Można go było ubrać w garnitur, buty, koszulę, spinki, wszystko. Krawat.
Beata Gosiewska: Z tego co mi wiadomo, ciało męża nie miało większych obrażeń, było w całości.
Danuta Borowska (matka śp. Bartosza Borowskiego oraz synowa Anny Marii Borowskiej - wiceprzewodniczącej gorzowskiej Rodziny Katyńskiej): W niedzielę mój młodszy syn wyleciał do Moskwy. Bardzo szybko udało mu się rozpoznać Bartosza i teściową.
Ewa Kochanowska: bez żadnych wątpliwości, męża zidentyfikowaliśmy.
Jerzy Paweł Nowacki (mąż Izabeli Jarugi-Nowackiej): zidentyfikowałem, bez najmniejszych wątpliwości.
Stanisław Uleryk: Córka mówiła mi, że rozpoznała swego brata po twarzy i bliźnie na nodze.
Przemysław (syn Gabrieli Zych): Już w kostnicy zidentyfikowałem mamę - poznałem ją po dłoniach. (...) Po buzi - posiniaczonej i poharatanej, nie dałoby rady
Krystyna Łuczak-Surówka (żona chor. Jacka Surówki): Nawet na pewno na ciele mojego Jacka, który był praktycznie cały (...) na pewno może być DNA innych osób
Paweł Deresz (mąż Jolanty Szymanek-Deresz): Miałem szczęście, że zwłoki żony były prawie w całości.
Joanna Krupska: ks. Błaszczyk poinformował mnie, że przypomina sobie, iż widział ciało mojego męża w całości. (...) przygotowano mi materiały dotyczące sekcji zwłok. Okazało się, że ciało mojego męża zostało zachowane w całości. (Pomimo, że 19-tego kwietnia informowano, że ciało Krzysztofa Krupskiego zostać może rozpoznane tylko po "żmudnych i czasochłonnych testach genetycznych" - RM)
Ale było przecież wiele takich głosów, które porównują poległych członków Delegacji do osób pogrążonych we śnie.
Andrzej Melak: Brat wyglądał jak by spał, ale nosił ślady sekcji. (Mimo że nie był na liście owych 14-tu ciał które "można rozpoznać")
Ks. Andrzej Jakubiak: Ciało biskupa (Tadeusza Płoskiego - RM) było trudniejsze do zidentyfikowania niż np. prawie nienaruszone zwłoki jego sekretarza, ks. płk. Jana Osińskiego.
Marcin Wierzchowski (o identyfikacji Katarzyny Doraczyńskiej): Znaczy ja, jak ją zobaczyłem, to wyglądała, jakby spała. I... była ubrana, była... miała rozmazany makijaż, jakby... w noc sylwestrową przewróciła się w śnieg, tak?
Zdzisław Moniuszko (ojciec stewardessy Justyny Moniuszko): Ciało mojej córki po tak strasznej katastrofie było niemal w stanie idealnym. Miała jedynie małą ranę na głowie.
Edward Szczygło: ciało brata nie było zmasakrowane. Zachowała się nawet paczka papierosów w jego kieszeni.
Ks. płk Marek Wesołowski (były kapelan BOR): Przyglądałem się twarzy pana prezydenta (Kaczorowskiego), który tak wyglądał, jakby spał.
Elżbieta Agacka-Gajdowska (matka Joanny Agackiej-Indeckiej): Wyglądała, jakby spała. Rozpoznaliśmy ją z zięciem bez problemu. Miała tylko ranę przy lewym oku.
Z relacji bliskich i znajomych ofiar oraz artykułów prasowych wiadomym jest, że nie było poważniejszych problemów z rozpoznaniem ciał: Władysława Stasiaka, Pawła Wypycha, Mariusza Kazany, Sławomira Skrzypka, Tomasza Merty, Krystyny Bochenek, ks. Józefa Jońcy, Zbigniewa Wassermana, Mariusza Handzika, Jerzego Szmajdzińskiego, Macieja Płażyńskiego, Wojciecha Lubińskiego, Tadeusza Lutoborskiego, Stanisława Mikkego, Andrzeja Sariusza-Skąpskiego, Leszka Solskiego, Gabrieli Zych, Janiny Fetlińskiej, Czesława Cywińskiego. Dariusza Jankowskiego, Przemysława Gosiewskiego, Leszka Deptuły, gen. bryg. Stanisława Nałęcz-Komornickiego, Jarosława Florczaka, Zbigniewa Dębskiego, ks. Ryszarda Rumianka, Piotra Nurowskiego, Agnieszki Pogródki-Węcławek, Dariusza Michałowskiego, st. chor. Artura Francuza, Pawła Krajewskiego, Aleksandra Fedorowicza, Piotra Noska, ks. ppłk Jana Osińskiego, ks, płk. Adama Pilcha, ks, Zdzisława Króla. Wymieniłem tu tylko te osoby o których dowiedziałem się z relacji, których jakiś ślad w sieci jeszcze istnieje. Mógłbym próbować wymieniać tu znacznie, znacznie więcej osób, ale nie sposób teraz, po siedmiu latach zweryfikować na sto procent wszystkich nazwisk w oparciu o materiały źródłowe.
Poza tym, nie wszystkim, na miejscu w Moskwie okazano ciała, pomimo oczywistego faktu ich rozpoznania. Ciało nawigatora Artura Ziętka było jednym z tym, które miało być rozpoznane dopiero po badaniach DNA.
Jadwiga Ziętek: Nie wiem, jak to było dokładnie w przypadku pozostałych członków załogi, ale w moim przypadku Rosjanie mówili wówczas, że nie można znaleźć ciała Artura. (…) Teraz zaś dowiadujemy się, że są zdjęcia Syna, czyli że można Go było zidentyfikować. Ponadto niedawno dostaliśmy informację, że kiedy Syn miał już na rękach założony różaniec (przekazany przez Rodzinę – RM), to jeszcze wówczas wykonywano (…) badania na Jego dłoniach.
Z raportu MAK wynika, że ciała wszystkich czterech członków załogi były integralne - opisane są w nim bowiem nawet najdrobniejsze elementy - otarcie naskórka na rękach, czy ułożenie rąk albo stóp. A przecież nie można by było opisać ich ułożenia gdyby nie były one zespolone z resztą ciała.
Raport MAK: Zespół obrażeń mechanicznych, odniesionych przez nich w wyniku zdarzenia lotniczego, nie zaprzecza temu, że w chwili zderzenia samolotu z powierzchnią ziemi znajdowali się oni na swoich miejscach pracy zapięci pasami bezpieczeństwa.
Były przypadki, że nie zezwolono bliskim zobaczyć głowy, czy nawet ciała ofiary i okazywano tylko pewne części ciała. Zapewne nie przez troskę o Rodziny ofiar, gdyż znów w innych przypadkach okazywano zmasakrowane zwłoki w całości.
Jerzy Mamontowicz (brat śp. dr Bożeny Mamontowicz-Łojek, prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej): Ciało przygotowywali na dole i dopiero później przywozili ją windą do sali, na której odbywała się identyfikacja. Siostry nie można było zidentyfikować w 100 proc. ze względu na to, że ciało było trochę zmienione. Głowa była zakryta, bo twarz była mocno uszkodzona i nie pozwolili nam jej zobaczyć. Identyfikacja odbyła się na podstawie obrączek, które miała na palcu. (...) Po identyfikacji ciało z powrotem zjechało na dół.
Jadwiga Gosiewska: Ciała były na stołach prosekcyjnych, no i tam kawałek odsłaniano, no i zaczynano się pytać - jakie obrączki, ubrania (...) mówiono, że nie można całego ciała.
Ale w innym przypadku
Stanisław Zagrodzki (kuzyn Ewy Bąkowskiej): Miałem nadzieję, że nie będę musiał oglądać Jej ciała. Niestety, było to konieczne. To przerażające doświadczenie. Połowa Jej ciała była... - mężczyzna zawiesza głos i dopiero po dłuższej chwili jest w stanie kontynuować.
Proszę też zwrócić uwagę na mnogość relacji na temat uszkodzeń twarzoczaszki (począwszy od Prezydenckiej Pary). Czy są to obrażenia symptomatyczne dla katastrof lotniczych? Nie wiem. Mnie w każdym razie przychodzi tu do głowy określenie, które słyszałem już setki razy, a które brzmi - „Drugi Katyń”.
Antoni Wolański (cioteczny brat Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej): zaczęliśmy szukać na podstawie zrobionych przez stronę rosyjską fotografii rzeczy znalezionych przy ofiarach. (...) Naszą uwagę zwróciła obrączka (...) Rosjanie kazali nam czekać, informując, że to ciało jeszcze nie jest gotowe. (...) Przywieziono nam ciało, które nie miało twarzy.
Dymitr Książek: Jeśli była zachowana głowa i ciało, to tak (rodziny mogły bez trudu zidentyfikować zmarłego - RM). Jeśli nie była zachowana głowa, to do identyfikacji wystawiano tylko charakterystyczny fragment, np. rękę z sygnetem czy obrączką lub brzuch z blizną po operacji.
Siostra Maria Ślipek (uczestniczyła w moskiewskich identyfikacjach): Trzecie ciało było przykryte prześcieradłem i był tylko wycięty otwór. Widać było rękę, łokieć… (...) prokuratorzy pytali o znaki szczególne i z tego wynikało, że coś na tym jedynym odkrytym fragmencie ciała potwierdza tożsamość ofiary.
A co sądzą o uszkodzeniach głów ofiar polscy patomorfolodzy? Z opisu należałoby sądzić, że mechanizm powstania urazów czaszki był we wszystkich przypadkach podobny:
Rozległe obrażenia głowy były wynikiem działania z dużą siłą na górną część głowy, w tym twarzy, narzędzia lub przedmiotu tępego o dużej powierzchni, co spowodowało zmiażdżenia, z rozległym uszkodzeniem i rozerwaniem powłok głowy, i pęknięciami kości czaszki.
***
Ciśnie się na usta słowo „dlaczego?”
Dlaczego skoro w Moskwie większość ciał była cała, i tylko niewielka ich część miała być „trudna do rozpoznania”, to dlaczego podczas ekshumacji w Polsce, aż w połowie otwartych do tej pory mogił występują jakieś nieprawidłowości? Dlaczego znajdują się w nich fragmenty lub ciała innych osób - czasem w jednej trumnie szczątki trzech, siedmiu czy nawet ośmiu różnych ofiar? I skąd w ogóle wzięły się jakieś fragmenty ciał, skoro w relacjach rodzin nic na temat takiego rozkawałkowania szczątków nie ma? Albo też, dlaczego wśród rozszarpanych skrawków duraluminium znaleziono ciała, które wyglądały „jakby spały”? Ja sam mam na ten temat mam wyrobioną opinię, ale zadaję te pytania dla tych, którzy się nad tymi sprawami nigdy nie zastanawiali.
Być może odpowiedź na to może dać nam historia Anny Walentynowicz. Jej rodzina opowiada jak wyglądała najpierw identyfikacja, a potem ekshumacja ich matki oraz babci.
Janusz Walentynowicz: Mamę rozpoznałem natychmiast (to było trzecie ciało, które mi okazano). Ciało było w całości. Poza zerwanym pieprzykiem nie było żadnych ran. Wyglądało jakby mama drzemała. Była przed sekcją. Nie było żadnych śladów sekcyjnych na ciele mamy. (…) Moją mamę niezależnie ode mnie rozpoznali ludzie, z którymi nie jestem spokrewniony. Oni znali ją z telewizji, ale od razu powiedzieli, że to jest Pani Walentynowicz.
Po ekshumacji -
Piotr Walentynowicz: Ciało w Warszawie nie posiadało twarzy, czaszki – zgadzały się jakieś blizny. Tylko dlatego czekaliśmy na potwierdzenie badań DNA. Po tygodniu wróciliśmy po ciało. Odbył się drugi pogrzeb.
Ale nawet i po drugim pochówku wątpliwości co do tożsamości legendy „Solidarności” były wśród jej najbliższych na tyle duże, że zwołane nawet zostało nadzwyczajne posiedzenie komisji sprawiedliwości w sprawie wątpliwości dotyczących procedury ekshumacji i identyfikacji ciała działaczki Solidarności (01.2014): Rodzina ma wciąż poważne wątpliwości, czy podczas drugiego pochówku Anny Walentynowicz faktycznie pogrzebano ją, czy może kogoś innego.
Jak wyjaśnić historię Anny Walentynowicz? Co znaczy to ciało wyglądające w Moskwie „jak gdyby spało” (mimo porozrywanego na strzępy samolotu) teraz zaś nie posiadające nawet głowy (nie mówiąc już o innych szczegółach, których ze względu na ich drastyczność, tu nie zacytuję)?
Zamianę ciał w trumnach można by jeszcze jakoś tłumaczyć przysłowiowym „ruskim bardachem” i panującym tam bezhołowiem. Ale jak wyjaśnić profanacje? Wyssaną z mlekiem matki nienawiścią Rosjan do Polaków, która kazała im pastwić się nad martwymi ciałami? Barbarzyńską naturą rosyjskich służb? W jakimś stopniu na pewno tak jest. Bardziej jednak skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że w tym przypadku działaniami Rosjan kierował przede wszystkim, pragmatyzm i zimna kalkulacja.
Czemuż to? – może ktoś zapytać.
Być może było tak, że nad ciałami Delegatów pastwiono się wcale nie ze ślepej nienawiści. Czy nie profanowano ich czasem „na zimno" i z premedytacją , aby post factum „dostosować” ich stan do oficjalnej wersji wydarzeń?
Okazuje się, że nie tylko ja mam tego rodzaju myśli
Grzegorz Januszko: W tej chwili dowiadujemy się dużo, co i gdzie jest, mnie interesuje też to, czego nie ma – czy w tym prosektorium pewne części ciała nie były usuwane, żeby zatrzeć ślady?
A co mogło dziać się z ciałami, po zidentyfikowaniu ich przez rodzinę, według sugestii uczestnika tych identyfikacji?
Dymitr Książek: kiedy była absolutna pewność (że ciało należy do konkretnej osoby - RM), podpisywano protokoły, (...) (a ciało - RM) zjeżdżało windą do piwnic prosektorium, tam, gdzie znajdowały się chłodnie i gdzie – jak się szybko przekonałem – pracowali pakowacze. (...) Kiedy ciało zjeżdżało do tych piwnic, stawało się bezpańskie. Myślę, że to właśnie tam doszło do zamian ciał, do pomieszania szczątków. (...) Na dole były chłodnie, chyba czterokondygnacyjne. Czysto, schludnie. Oni, pakowacze, musieli dorzucać te inne części. Później najprawdopodobniej dorzucali też te małe nieidentyfikowalne. Pakowali to wszystko w czarne worki, obwiązywali sznurami, wsadzali do trumny i trumna wyjeżdżała na górę. I tam na dole żadnego z naszych oficjeli nie było.(...) I wiem, że tych pakowaczy nikt nie pilnował, nikt nie sprawdzał. Im najwyraźniej było wszystko jedno, co pakują do worów i do trumien. Ładowali, ile się zmieściło. Musieli mieć na to przyzwolenie, wiedzieć, że trumny zostaną zaspawane, a rodziny będą wiedzieć, że ze względów sanitarnych nie będą mogły trumien otwierać w Polsce.
Kwestia „preparowania dowodów” post
factum, nie dotyczyłaby zresztą przecież wyłącznie ciał. Wystarczy
przypomnieć sobie choćby sprawę dowodu osobistego Tomasza Merty.
Magdalena Merta (na posiedzeniu zespołu parlamentarnego - o istnieniu dwóch wersji dowodu osobistego męża): Jednej
- zniszczonej (…) którą oddano mi rok temu w Mińsku, i w drugiej wersji
dziewiczo czystej, którą dysponują Rosjanie, a przynajmniej dysponują
zdjęciami, bo nikt nam tego dokumentu nie pokazywał, tylko w aktach jest
zdjęcie tego dowodu.
Można by też wspomnieć o niemal nienaruszonych mundurach generałów i
członków załogi, albo o niezwykłym stanie innych osobistych rzeczy ofiar
– tyle, że o tym trzeba by było napisać książkę, a nie artykuł.
Tu
muszę jeszcze poruszyć jedną istotną rzecz. Dla mnie bowiem, równie
tragiczne jak owo „pomieszanie ciał” jest to, że absolutnie nic nie
wiedzielibyśmy o wynikach ekshumacji, gdyby milczenia w tej sprawie nie
przerwała małżonka generała Bronisława Kwiatkowskiego – Krystyna. Myślę,
że nie jestem odosobniony będąc jej wdzięczny za to, że pomimo swego
bólu i nie bacząc na to, iż zostanie opluta przez bezdusznych
dziennikarzy, zdecydowała się podzielić z nami faktami dotyczącymi
wyników ekshumacji ciała jej męża.
Krystyna Kwiatkowska: Skrępowali
go sznurkiem w czarnej folii budowlanej. (...) W trumnie męża były
mniejsze i większe fragmenty innych ciał (…) Krzyczeć mi się chce na
cały świat. Nienawidzę kłamstwa. Siedem lat mnie okłamywali!
Słowa, które powiedziała, wciąż jeszcze pulsują mi pod czaszką.
Pani
Krystyno. Wierzę, że większość z nas myśli i czuje tak samo jak Pani.
Na pewno tak samo jak Pani, myślą inni bliscy poległych 10 kwietnia,
którzy z oczywistych względów obawiali się wcześniej głośno mówić o
swoich świeżych ranach. Wywiad z Panią pozwolił tym, którzy do tej pory
trzymali tę straszną tajemnicę dla siebie otworzyć usta. Mogli zrzucić z
siebie ten ciężar i podzielić się z nami swoim cierpieniem.
Dzięki
lawinie, którą Pani uruchomiła, zacząłem na nowo wierzyć, że kulisy tej
zbrodni mogą odsłonić się jeszcze za naszego życia. Właśnie dzięki
Rodzinom Smoleńskim. Cały czas pamiętam bowiem także słowa Andrzeja
Melaka, wypowiedziane wprawdzie jeszcze za poprzednich rządów, ale moim
zdaniem aktualnych i dzisiaj.
Andrzej Melak: Wydaje
mi się, że my, wszystkie rodziny powinniśmy złamać prokuratorski zakaz w
aktach – i mówić to, co tam jest, to co nas boli. Bo to co tam jest,
jest toczka w toczkę jak śledztwo katyńskie
Proszę, mówcie o tym co Was boli. To nie tylko Wasz ból. Nie zważajcie
na tych, którzy z urzędu będą Was od tego odwodzić lub szydzić z Waszych
słów i cierpienia. Prawda jest ważniejsza niż interesy różnych
politycznych koniunkturalistów. Społeczeństwo dojrzewa poznając prawdę o
losie swoim i swych elit. Jeśli ktoś tłumaczyć Wam będzie, że
powinniście milczeć, bo Polacy nie dorośli do poznania prawdy,
pomyślcie, że mówi z pogardą o tych, którzy go spośród siebie wybrali.
Czy to naród nie dorósł do zmierzenia się z prawdą, czy raczej jego
elity? Pamiętajcie, że tylko dzięki Wam możemy poznać fakty o naszej
narodowej tragedii, a właściwie prawdę o nas samych.
..........................................
14.04.2019 Znalazłem tekst "Martynki" z 2011 traktujący o tym samym https://www.salon24.pl/u/martynka78/305224,ciala-trwalsze-niz-duraluminium
Od przeszło roku opinia publiczna karmiona jest makabrycznymi kłamstwami dotyczącymi 10 kwietnia 2010 roku. Nie chcę tu pisać o kwestiach technicznych, jak choćby o fałszerstwach czarnych skrzynek, stenogramów, czy wtłaczanych nam do głów wizji absurdalnych zachowań samolotu, które stoją w sprzeczności z naukami ścisłymi, czym tłumaczono jego całkowite rozkawałkowanie, ale o sprawach dużo bardziej bulwersujących.
Zaserwowano nam skandaliczny stek kłamstw, wykraczających poza percepcję normalnego człowieka , a dotyczących samej procedury identyfikacji zwłok w Moskwie.
Przez pierwsze tygodnie podrzucano Polakom drastyczne opowieści, niczym z horroru o fragmentach ciał, rozkawałkowanych na drobne części, o trudnościach z identyfikacją. Całą drastyczną narrację ubogacano nowymi „znaleziskami” , które miała wyrzucać smoleńska ziemia. A to znajdowano nietknięte godło, a to znowu fragmenty ludzkich ciał, ociekające krwią, tudzież kości. Przodowali w tym rosyjscy świadkowie, strażacy - melomanii, a wtórowały im polskie i rosyjskie władze oraz wierne media.
Tuż po tragedii rodziny zabitych skutecznie odwodzono od wyprawy do Moskwy, strasząc je widmem scen jak z horroru, groźbą traumy do końca życia, którym to sugestiom wiele rodzin uległo. Ci zaś, którzy jednak pojechali, zostali w Moskwie poddani różnych zabiegom , jak choćby konieczność przeglądania dziesiątków czarnych worków z częściami garderoby ofiar, co miało dodatkowo zwiększyć szok i traumę. Wiadomo – człowiek w szoku, pogrążony w bólu, jest bardziej podatny na sugestie , chce jak najszybciej mieć już za sobą tą smutną procedurę. A na czasie najbardziej co poniektórym zależało.
Twarzą tamtych dni była niezmordowana minister Kopacz, która z obolałą miną zapewniała, że z wielkim trudem idą identyfikacje, bo tylko kilka ciał jest w dobrym stanie, większość to w zasadzie fragmenty.
Tymczasem z miesiąca na miesiąc do opinii publicznej przebija się zgoła inna prawda.
We wszystkich dostępnych w różnych materiałach prasowych, czy książkach, relacjach rodzin ofiar przewija się stwierdzenie: ciało było w dobrym stanie, bez problemu można było dokonać identyfikacji, wyglądał/a jakby spał/a.
O tym mówił już pracownik Kancelarii Prezydenta Marcin Wierzchowski, wspominając swoją poległą koleżankę Katarzynę Doraczyńską, która w zasadzie wyglądała, jakby spała, nie miała żadnych, widocznych obrażeń.
W podobnym tonie wypowiadał się ojciec stewardessy Justyny Moniuszko:
„Dla mnie nadal zagadkę stanowi również fakt, że ciało mojej córki po tak strasznej katastrofie było niemal w stanie idealnym. Miała jedynie małą ranę na głowie”.
Również rodzice pilota Artura Ziętka mają żal do minister Kopacz, która skutecznie odwiodła ich od bezpośredniej identyfikacji, twierdząc, ze tak strasznych rzeczy jeszcze jako lekarz nie widziała, wprowadzając świadomie w błąd rodziców poległego pilota:
„Nie wiem, jak to było dokładnie w przypadku pozostałych członków załogi, ale w moim przypadku Rosjanie mówili wówczas, że nie można znaleźć ciała Artura. Że nasz opis i znaki szczególne nie wskazują na żadne ciało, które mogliby nam pokazać. Teraz zaś dowiadujemy się, że są zdjęcia Syna, czyli że można Go było zidentyfikować”.
Podobnie było w przypadku identyfikacji kapitana statku Arkadiusza Protasiuka, o czym opowiedzieli Jego rodzice:
„Kto poleciał do Moskwy na identyfikację?
- Młodszy syn, gdyż my nie byliśmy w stanie. Ale gdy tam był, nie zidentyfikował ciała Arka.
- Nie mógł, bo Rosjanie twierdzili, że nie ma jeszcze ciała kapitana. Dlatego pobrali od Krzysztofa jedynie materiał DNA, na podstawie którego mieli przeprowadzać badania genetyczne. Nic więcej nie wiemy, gdyż młodszy syn nie chce o tym w ogóle mówić. Nie jest w stanie.
[…]Synowa dostała mundur, ale my go jeszcze nie widzieliśmy. Podobno jednak był czysty i cały, czyli nie brudzony błotem - jak w pozostałych przypadkach. Jedynie bardzo mocno pachniał paliwem”.
Czy możliwe jest to, żeby mundur ocalał, niemal nienaruszony, a ciało uległo zniszczeniu,? I dlaczego nie chciano okazać go rodzinie, kłamiąc w żywe oczy?? Co chciano ukryć??
Podobnych zagadek w związku z identyfikacją i stanem ciał ofiar jest wiele, jak choćby w przypadku posła P. Gosiewskiego. Wdowa po pośle, Beata Gosiewska, tak wspomina tamte kwietniowe dni:
„Nie wiem dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc iż ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości”.
I dalej:
„W Moskwie radzono, żeby nie brać ubrań. Były one zdekompletowane – brakowało marynarki, co jest bardzo dziwne. Odzyskaliśmy natomiast przedmioty, które w niej były. Mąż zawsze nosił w wewnętrznej kieszeni marynarki portfel, który znalazł się i o dziwo, nie był zniszczony. Zawierał pieniądze, karty, dowód osobisty, Te przedmioty nie były nawet zabłocone.”
Podobne wrażenia z pobytu w Moskwie odniosła Z. Kurtyka, która początkowo miala problemy z identyfikacją męża, gdyż jego ciało zostało błędnie przez Rosjan opisane. Wspomina, ze po wytypowaniu rzeczy osobistych pokazano rodzinie ciało:
„Zainteresowaliśmy się tym, dlaczego już pierwszego dnia nie byliśmy w stanie rozpoznać po opisie tak dobrze zachowanego ciała”.
W ostatnich tygodniach wyszła na światło dzienne kolejna bulwersująca sprawa, Mianowicie sfałszowanie sekcji zwłok ministra Wasserman, o czym powiadomiła jego córka:
„Dokumenty z sekcji, które mi przekazano, na pewno nie opisują mojego ojca. Mam stuprocentową pewność, że sekcja zwłok została sfałszowana”
Małgorzata Wasserman podała też informację, która potwierdziła dotychczasowe przypuszczenia, co do stanu ciał:
„Wbrew obiegowej opinii w większości wypadków nie było problemu z identyfikacją. To bardzo delikatna materia i nikt o tym nie mówi, ale zwłok w stanie trudnym do rozpoznania była zdecydowana mniejszość”.
I tutaj chyba doszliśmy do momentu, w którym należałoby publicznie postawić pytanie: co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku?
Co się stało z polską delegacją, jak zginęła?
Nikt mi nie wmówi, że ludzkie ciała okazały się bardziej wytrzymałe od duraluminium.
Nie uwierzę, że samolot rozpadając się na tysiące części, pozostawił ciała pasażerów nietknięte w większości przypadków, którzy sprawiali wrażenie śpiących.
Dlaczego polskie władze odwodziły rodziny ofiar od bezpośredniej identyfikacji, strasząc je drastycznymi obrazami, co okazało się nieprawdą??
Dlaczego do dnia dzisiejszego nie wykonano ekshumacji i ponownych badań, celem ustalenia przyczyn zgonu naszych Rodaków?
Dlaczego Polacy się na to godzą?
Jeśli przeczytałeś/przeczytałaś ten tekst, przeczytaj też koniecznie 12-PUNKTOWY PORZĄDEK WYDARZEŃ SMOLEŃSKICH (WYNIKI NIEOFICJALNEGO ŚLEDZTWA)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz