Tytułowa godzina (a
właściwie ta godzina plus/minus jedna minuta) jest kluczowa dla
przebiegu wydarzeń smoleńskich. Świadczy o tym zbieg różnego
rodzaju sygnałów, które miały miejsce dokładnie w tym czasie.
Aby jednak zrozumieć jej znaczenie, należałoby w pierwszej
kolejności ustalić, gdzie o godzinie 8:20 znajdować się mógł
Tupolew.
Zgodnie z czasami podanymi w planie lotu, powinien on właśnie rozpoczynać zejście do lądowania
na pas lotniska "Siewiernyj" w Smoleńsku, gdyż:
o 7:21
wystartował z Okęcia (EPWA) - zgodnie z odpowiedzią Ministra ON na
zapytanie posłanki Szczypińskiej (o sześć minut wcześniej niż
podaje MAK i raport Millera);
o 8:15 –przekroczył punkt ASKIL - gdyby wystartował o 7:27 powinien się pojawić w tym
punkcie o 8:21 (całkowity czas przelotu EPWA-ASKIL to 54-55 minut -
tak podaje MAK i KBWLLP Millera).
o 8:20
- miał wejść na krąg nadlotniskowy - zgodne z planem lotu
sporządzonym przez ppłk. Bartosza Stroińskiego (pięć minut po
ASKIL) – na jego pierwszy zakręt, podchodząc od zachodu.
Rys. 1 - Krąg nadlotniskowy "Siewiernego". Z lewej strony czerwony kolorem zaznaczona ścieżka podejścia prowadząca z punktu ASKIL do punktu MP 117° OK, który leży na drugim zakręcie kręgu kursem 41°. |
Czy wszystkie podkreślone przeze mnie godziny oparte zostały tylko na tej jednej odpowiedzi Ministra udzielonej Posłance? Ależ nie. Jeśli chodzi o ASKIL to mamy relacje aż trzech świadków. Pliusnin, Muś oraz Wosztyl, niezależnie od siebie zeznają, że przejście PLF101 przez ten punkt miało miejsce około godziny 8:15. Czas ten współgra, i to zarówno z poprzedzającym go (wcześniejszym o 6 minut od "zatwierdzonego" przez MAK) czasem wylotu z EPWA, jak i mającym nastąpić po nim czasem wejścia na krąg nadlotniskowy. Przesunięty (również o sześć minut, podobnie jak START i ASKIL) czas tego wejścia potwierdza zapis stenogramów z wieży kontroli lotów (KL: PLF 101-я рассчитывает в двадцать первую минуту на схему ориентир / PLF-101 obliczamy dwadzieścia jeden minut po, na kręgu, orientacyjnie.) Z tego zaś ostatniego zapisu wypływa jasny wniosek, że wejście na krąg lotniskowy miało mieć miejsce około godziny 8:20 (8:21). Czyli - jednym słowem - pierwotnie (zarówno wg. autora planu lotu - B. Stroińskiego, jak i kontrolerów na "Siewiernym") samolot miał podchodzić na XUBS od zachodu!
Zacznijmy może zatem analizę lotu
Tupolewa, od momentu, gdy znalazł się on w punkcie ASKIL, na
granicy Białorusi i Rosji. Wówczas miał on zmienić kurs, lecąc
(według raportu MAK) na DRL1 (dalszą radiolatarnię zachodnią), a nieco ponad minutę
po tej zmianie, nawiązać łączność ze smoleńskim "Korsażem"
(bo tuż po przekroczeniu granicy Rosji, PLF101 miał kontaktować
się z Moskwą).
Jeden z pierwszych
komunikatów, które przesłano z pokładu PLF101 na XUBS
("Siewiernyj") brzmiał:
Protasiuk: Na dalszą,
zniżamy trzy tysiące sześćset metrów.
Ponieważ
załoga ma wszystkie dane wpisane w komputer pokładowy i posługuje
się GPS, informacja o locie na dalszą radiolatarnię zachodniego
podejścia, podana przez Arkadiusza Protasiuka, nie ma żadnego
praktycznego znaczenia dla nawigacji. Ma tylko poinformować
kontrolerów lotu na "Siewiernym", że PLF101 planuje
podejść od strony zachodniej i będzie przelatywał nad DRL1 już
podczas samego podchodzeniu do lądowania, a nie – jak chcą
"egzegeci stenogramowych zapisów" - iż leci w kierunku
dalszej zachodniej radiolatarni. To co napisałem potwierdzają
autorzy "Ostatniego Lotu", którzy na str. 428 swej książki
tak komentują zdanie wypowiedziane przez Protasiuka:
W czasie tego lotu załoga
jednak nie będzie korzystała z NDB do wyznaczania kursu do
lotniska, bo ma wszystkie istotne punkty w komputerze pokładowym i
korzysta z GPS-ów. Dowódca chce w ten sposób powiedzieć
kontrolerowi, że leci w kierunku lotniska.
Wieża, jak sądzę, doskonale
pojmuje przekaz płynący z komunikatu Tutki (o tym, że chcą
podejść od zachodu i że chcą to zrobić samodzielnie), o czym wyraźnie świadczą słowa
Krasnokutskiego skierowane do Kurtińca: "Oni się nie
pytają, znaczy lecą sami".
Jednak
komisja MAK udaje,
że tego
komunikatu
nie
zrozumiała
i oparła się na literalnej stronie wypowiedzi Dowódcy PLF101, z
pominięciem
jej faktycznego sensu (jakby marynarz, który zamiast wytłumaczyć chłopu czym jest stwór zwany Orką - mówi mu "widzieliśmy orkę na fali").
Choćby tego, że lot na DRL1 (bez późniejszej zmiany kursu) nie daje TU154M żadnej możliwości podejścia.
Choćby tego, że lot na DRL1 (bez późniejszej zmiany kursu) nie daje TU154M żadnej możliwości podejścia.
A
co o podchodzeniu do lądowania Tutki sądzą autorzy "Ostatniego
Lotu"?
"OL":
Nie
jest trudno spostrzec, że w końcówce planu lotu czegoś brakuje. Z
takim planem lotu nie da się wylądować na Siewiernym od strony
wschodniej. Od dużej biedy można od zachodniej, ale i w tym
przypadku załoga powinna mieć punkt położony dalej na zachód od
lotniska niż DRL1, coś w rodzaju 10XUB po zachodniej stronie, żeby
wykonać zakręt w kierunku pasa dostatecznie wcześnie, sporo przed
osiągnięciem DRL1.
Ze stenogramów nie odczytamy
jakim kursem PLF101 leciał z ASKLI w kierunku lotniska. Natomiast na schemacie startów z "Siewiernego" (nigdzie nie ma opublikowanych kart podejścia na XUBS), jak wół, wykreślona jest droga powietrzna
przebiegająca kursem 41°, do ASKIL, z MP 117° OK. Drugi z
tych punktów leży na kręgu nadlotniskowym "Siewiernego".
Gdyby TU154M nią leciał, albo też później zmienił kurs na
zbliżony do 41° (a miał zmienić przecież później na taki na
polecenie KL! - Pliusnin: 1-0-1 z kursem 40 stopni, obniżenie 1500.) to na swej drodze miałby
"punkt położony dalej na zachód od lotniska niż DRL1, coś
w rodzaju 10XUB po zachodniej stronie", czyli miejsce
o którym wspominają autorzy "OL". Oznaczyłem je
(na swoim rysunku poniżej) symbolem OL -428. Nomen omen znajduje się
ono, moim zdaniem, zaledwie trzy kilometry od Katynia, nieomal
dokładnie nad rozjazdem kolejowym w miejscowości Gniezdowo.
Jeśli zaś chodzi o same
podejścia na XUBS, to trzeba pamiętać, że ani Protasiuk,
ani Grzywna nie lecą na "Siewiernyj" po raz pierwszy i w odróżnieniu od nas mają karty podejścia.
Zarówno samo lotnisko, jego podejścia, jak i punkty
nawigacyjne znają doskonale, i choćby z tego powodu nie mogą jak ćmy, ślepo lecieć na "dalszą radiolatarnię" (DRL1).
Zresztą czy istniał w rzeczywistości - oczywiście pod inną nazwą - ten punkt (OL -428), czy też nie istniał, nie jest istotne. Faktem natomiast jest, że podejście zachodnie (wbrew raportowi MAK - str 60.) 10 kwietnia 2010 istniało i funkcjonowało. Dowodem na to są:
1) istnienie zachodniej wieży i obecność na niej KL (również podczas podejścia do lądowania Tupolewa) - stenogramy - Witalij (pomocnik kierownika lotów) : Pas wolny;
2) relacje świadków i inne dowody, odnalezione przez blogerów Civilebellum, oraz Cloud, mówiące o funkcjonującym zachodnim podejściu i samolotach lądujących w dniu zamachu, po południu, od zachodu;
3) fotografia lądującego 10.04.10 o godzinie 16:12, do zachodu samolotu AN-72 odnaleziona przez blogerkę Cloud (oraz zdjęcia innych lądowań od zachodu na XUBS);
4) plan lotu B. Stroińskiego gdzie zachodnie podejście wynika z punktu 7,8,9 , a także z 11 i opisane jest jako ASKIL, DCT, SMOLEŃSK.
Wróćmy jednak do zasadniczej części wywodu.
O tym że samolot
przekroczył ASKIL wcześniej niż o godzinie 8:22 (tak w MAK) czy o
8:21 (Miller) świadczyć może, poza przytoczonymi już przeze mnie
dowodami, choćby ten oto zapis:
Rzeczpospolita
z 04.10.2010: Jak jednak wynika z ujawnionych zapisów
rozmów załogi Tu-154, piloci po raz pierwszy o fatalnej pogodzie
dowiedzieli się dopiero o godz. 8.17 czasu polskiego. Byli już
wtedy nad terytorium Rosji.
Jestem przekonany co do tego, że faktycznie
"byli już wtedy na terytorium Rosji". I do tego,
iż o fatalnej pogodzie dowiedzieli się dopiero gdzieś około
8:17 (może o 8:18 - 8:19). A dokładnie - dowiedzieli się "w momencie kiedy załoga powinna wykonać
zajście do lądowania", to znaczy wówczas kiedy samolot miał podejść do kręgu
nadlotniskowego (na jego pierwszym zakręcie)!
O której godzinie załoga
powinna planowo rozpocząć "zejście do lądowania"?
Oczywiście na dwie-trzy minuty przed 8:20. Gdyż
tak jak wspomniałem, samolot miał, według planu lotu Stroińskiego,
podchodzić od zachodu i wejść na ostatnią prostą o 8:20.
Nie podszedł. W momencie,
gdy zbliżali się do rejonu lotniska, nad XUBS gwałtownie załamała
się pogoda.
Remigiusz
Muś (zeznanie z 10.04.2010): Kontroler
kazał zniżyć im się do wysokości 500 metrów i podał im
warunki pogodowe. z
tego co pamiętam było to 4000 metrów na 400 metrów (...)
W końcu kpt.
Protasiuk, prostuję,
załoga odpowiedziała twierdząco. W momencie,
kiedy załoga powinna wykonać zejście do lądowania,
kontroler przekazał im informację o pogarszających się warunkach
pogodowych 500 metrów
na prawdopodobnie 80 metrów. Zapytał się ich czy na pewno chcą
wykonać zejście do lądowania. Odpowiedzieli twierdząco, że
wykonają warunkowo. Kontroler poinformował ich, aby byli
przygotowani na odejście na drugi krąg z wysokości 50 metrów.
O tym,
że sytuacja dopiero w tym momencie (około 8:20) stała się "pogodowo
dramatyczna", świadczy nie tylko to, o czym wspomina bloger
Piko
- że będąca jeszcze przed chwilą w łączności z Tupolewem
kontrola
obszaru (Moskwa)
nie zająknęła się słówkiem o trudnych warunkach atmosferycznych
na XUBS
- ale
także
i
to,
że z naszym
PLF101 (dokładnie
w tym samym momencie, w którym smoleńska kontrola lotów
informuje o fatalnym stanie widoczności) decyduje skontaktować się
również załoga Jaka-40/044, której dowódca, w emocjonalny
sposób, informuje o pogorszeniu się pogody.
Artur
Wosztyl: No witamy ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz
biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na
nasz gust podstawy są poniżej 500 metrów, grubo.
Potwierdza
to, w swoim zeznaniu nawigator Jaka-40/044, w kolejnych zdaniach
swego pierwszego zeznania (z 10 kwietnia 2010).
Remigiusz
Muś: W
międzyczasie mój dowódca załogi przekazał dowódcy załogi
tupolewa na tej samej częstotliwości,
że naprawdę się
pogarsza pogoda i raz widać na 300 a raz 500 metrów.
Zarówno
to, że pogoda załamuje się raptownie, jak i to, że załoga
dowiaduje się o tym dopiero przed 8:20,
świadczyć może także ten oto stenogramowy wielogłos, który
ma mieć miejsce, tuż po otrzymaniu informacji o pogorszeniu się
pogody.
Ziętek:
A mamy paliwo, żeby tu wisieć?...
Grzywna:
Mamy.
(...)
A-M:
...Prezydent chciałby zadzwonić [z telefonu(?)].
(...)
Kazana:
…prezydent nam powie.
(...)
Maciejczyk:
Pokład mam przygotowany.
Ale
zaraz, zaraz – przerwie mi w tym momencie każdy uważny czytelnik
stenogramów - czy nie jest to przypadkiem fragment rozmowy, który
miał mieć miejsce jeszcze przed ASKIL? Oczywiście, że "miał".
Tyle tylko, że chociaż w stenogramach wszystkie te słowa paść
miały jeszcze nad terytorium Białorusi (początek w stenogramach o 8:15:37), jest to ewidentne przestawienie zapisu, gdyż:
1)
Mariusza Kazany wówczas w kokpicie być jeszcze nie mogło - wejdzie
tam, pytając czy może się przysiąść, dopiero gdy samolot wleci
na obszar Rosji;
2)
Stewardessa Barbara Maciejczyk melduje, że przygotowała już pokład
do lądowania, co nie mogło mieć miejsca na terytorium Białorusi -
pokład do lądowania mogła przygotować dopiero przed samym
zejściem do lądowania (drugi raz zamelduje o tym na kilka minut
przed lądowaniem od strony wschodniej), co mogło mieć miejsce
dopiero przed 8:20 (przy planowanym podejściu od
zachodu);
3)
No, a poza tym - po godzinie ósmej wykonano tylko jedno połączenie
z telefonu satelitarnego znajdującego się na pokładzie Tupolewa
("Prezydent chciałby zadzwonić"). I ta rozmowa
telefoniczna w rzeczywistości odbyła się w zupełnie innym miejscu
i w innej konfiguracji samolotu - niż usiłują nam wmówić
stenogramy.
Według
relacji
Jarosława Kaczyńskiego
, rozmowa
z Bratem miała
mieć
miejsce o godzinie 8:20. Ale
dokładniej czas
ten
określa
na stronie 51 Raport
Millera. Była to według
niego godzina
08:21:40.
A
więc, według
poczynionych
przed chwilą obliczeń
i
analiz,
byłby
to moment tuż po
otrzymaniu
informacji o załamaniu się pogody, już
na wysokości
(geograficznej)
kręgu
nadlotniskowego.
Czy
w tak dramatycznym
momencie Prezydent dzwoniłby do Brata
tylko
po to, aby porozmawiać z nim o stanie zdrowia matki, u
której wspólnie
byli kilka godzin temu i której kondycję ponownie
omawiali
przez telefon zaledwie
dwie
godziny wcześniej?
Co
się
takiego
zdarzyło pilnego i ważnego, że
nie mogło poczekać
do
momentu
"po
wylądowaniu"? Tak
istotnego,
że
Prezydent zdecydował się użyć telefonu satelitarnego.
Jarosław
Kaczyński: Powiedział,
że (...)
jeszcze
lecą i że dzwoni z telefonu satelitarnego. Bardzo rzadko go używał.
Przypominam sobie, że wcześniej dzwonił do mnie z niego raz, może
dwa. Przeważnie kontaktował się ze mną już po wylądowaniu.
Byłby
to
pierwszy z niezwykłych telefonów, które
miały
miejsce okoły godziny 8:20
.
Ale
mamy
także
relację
Jacka
Tomaszewskiego, mówiącą o tym że jego żona Izabela –
Dyrektor Zespołu Protokolarnego Prezydenta - również
miała telefonować
do swego
męża
około
godziny
8:20: Ten
telefon, który otrzymałem o 8.19
w
sobotę 10 kwietnia, nie był jej. Był to pewnie satelitarny telefon
pana prezydenta - mówi w "Faktach" Jacek Tomaszewski.
Dodał, że rozmowa nie trwała długo. - Powiedziała mi tylko:
jestem w samolocie. Ja na to zadałem pytanie: Dopiero teraz?
Przecież mieliście startować o siódmej. Ona już nie
odpowiedziała mi na to pytanie, w tle słyszałem jakieś głosy i
to wszystko.
Niezwykle dziwny telefon (biorąc pod uwagę, że z pokładu PLF101 miało być wykonane w tym czasie, tylko jedno połączenie). Wygląda na to, że coś musiało wzbudzić niepokój Izabeli Tomaszewskiej, i to na tyle duży, że zdecydowała się zadzwonić nie do BORu, nie do swojej Kancelarii, ale do osoby bliskiej, stojącej całkowicie na zewnątrz. A przecież ten lot, to było nie byle co – było to zadanie wojskowe, które obejmowało obszar wrogiego kraju. Ba, mało powiedziane – był to lot Zwierzchnika Sił Zbrojnych i całego Sztabu Generalnego czyli misja specjalna, wymagająca zachowania jak największej ostrożności i tajności! Więc już sam fakt wykonania tego telefonu świadczyłby o krańcowym zaniepokojeniu i desperacji Dyrektora Zespołu Protokolarnego Prezydenta. Co mogło ją aż tak poruszyć, że postanowiła złamać zasady bezpieczeństwa lotu? Chciałbym też zwrócić uwagę na to, że obie rozmowy - zarówno ta, jak i poprzednia, którą omawiałem nie były połączeniami do instytucji, tylko do najbliższych osób i obydwie... zostały przerwane. Dlaczego telefonujący dzwonili do najbliższych? Czy płynęło to z ich przekonania, że żadna wyspecjalizowana służba państwowa nie może im pomóc? Że cenniejsza jest porada kogoś bliskiego?
Niezwykle dziwny telefon (biorąc pod uwagę, że z pokładu PLF101 miało być wykonane w tym czasie, tylko jedno połączenie). Wygląda na to, że coś musiało wzbudzić niepokój Izabeli Tomaszewskiej, i to na tyle duży, że zdecydowała się zadzwonić nie do BORu, nie do swojej Kancelarii, ale do osoby bliskiej, stojącej całkowicie na zewnątrz. A przecież ten lot, to było nie byle co – było to zadanie wojskowe, które obejmowało obszar wrogiego kraju. Ba, mało powiedziane – był to lot Zwierzchnika Sił Zbrojnych i całego Sztabu Generalnego czyli misja specjalna, wymagająca zachowania jak największej ostrożności i tajności! Więc już sam fakt wykonania tego telefonu świadczyłby o krańcowym zaniepokojeniu i desperacji Dyrektora Zespołu Protokolarnego Prezydenta. Co mogło ją aż tak poruszyć, że postanowiła złamać zasady bezpieczeństwa lotu? Chciałbym też zwrócić uwagę na to, że obie rozmowy - zarówno ta, jak i poprzednia, którą omawiałem nie były połączeniami do instytucji, tylko do najbliższych osób i obydwie... zostały przerwane. Dlaczego telefonujący dzwonili do najbliższych? Czy płynęło to z ich przekonania, że żadna wyspecjalizowana służba państwowa nie może im pomóc? Że cenniejsza jest porada kogoś bliskiego?
A
przecież
również
i
Oficer
Dyżurny CH SZ RP o godzinie 8:20
czasu polskiego, miał otrzymać informację o warunkach
meteorologicznych SYNOP z lotniska Smoleńsk Południowy - Raport
Millera (str 240) :
Personel
CH SZ zaalarmował COP dopiero po otrzymaniu około godz. 6:20 (8:20
czasu polskiego - RM) depeszy SYNOP z wynikami pomiarów stacji
synoptycznej SMOLEŃSK POŁUDNIOWY z godz. 6:00 (mgła 500 m, niebo
niewidoczne).
Czy
nie jest to niezwykłe, że alarmujące informacje do Centrum
Hydrometeorologii Sił Zbrojnych spływają od Rosjan dokładnie o
godzinie 8:20? Czy docierają w tym momencie (okazuje się,
że wcale nie "dopiero w tym momencie") z uwagi na to, że
załamała się pogoda, czy raczej z tego względu, że chciano
poprzez Centrum Hydrometeorologii wywrzeć presję na osoby
decyzyjne, znajdujące się na pokładzie Tupolewa? Bo trzeba dodać,
że CH SZ RP bezpośrednią łączność z Tupolewem miało.
W
każdym razie, mając
już
te informacje
pogodowe, mjr. Henryk
Grzejdak
z
CH SZ RP o
godzinie 8:22
(Tupolew
znajduje się gdzieś
pomiędzy
pierwszym, a drugim zakrętem kręgu, a
Prezydent rozmawia właśnie
z
Bratem)
powiadamia
o
"nagłym
załamaniu pogody w Smoleńsku" dyżurnego
meteorologa WPL - chor. Marcina Nojka, oraz
oficera
dyżurnego Centrali Operacji Powietrznych ppłk. Jarosława
Zalewskiego (Raport Millera str. 87),
a
także
wojskowego
kontrolera
lotniska "Okęcie" por. Piotra
Lauksa,
prosząc
ich
wszystkich o
pilne przekazanie pilotom Tu-154 - "sugestii
lądowania w Moskwie"
.
Co
się z tą informacją dzieje dalej? Raport Millera (str.87)
stwierdza:
Ze
stenogramu rozmów telefonicznych COP wynika, że osoby
funkcyjne COP rozpoczęły działania, których celem
było powiadomienie załogi samolotu Tu-154M nr 101 o pogorszeniu WA
na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY oraz możliwych do wykorzystania
najbliższych innych lotniskach.
Zarówno
dyżurni oficerowie CH SZ RP Grzejdak jak i COP Zalewski, tak i
dyżurny meteorolog Nojek, oraz oficer dyżurny Lauks mieli
bezpośrednią łączność z PLF101. Czy zaalarmowali załogę
Tupolewa o "załamaniu pogody" (która już o tym od
czterech minut wiedziała od KL na XUBS) i przekazali załodze
"sugestię lądowania w Moskwie", która obok Mińska była
tego dnia lotniskiem zapasowym dla Tupolewa?
Byłoby
dla mnie zupełnie niezrozumiałe, gdyby w tej sytuacji tego nie
zrobili!
Wszystkie
te telefony, oraz spływające informacje mają miejsce – jeszcze
raz to podkreślę – tuż
po godzinie 8:20.
W momencie, gdy PLF101 ma
wchodzić
właśnie na krąg lotniskowy "Siewiernego" (nie
na pierwszym, jak planował, a)
na jego drugim jego
zakręcie.
Nie
wiemy jaka jest
treść, oraz
konsekwencje
telefonicznych rozmów i konsultacji pomiędzy osobami znajdującymi
się na pokładzie Tupolewa, a ich
rozmówcami w
Polsce. Możemy
jednak spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, co dzieje się z
TU-154M dalej.
Ponieważ załamała się
pogoda, nasi piloci nie mogą już widocznie "sami lecieć",
jak to miało miejsce do tej pory. Muszą zaufać wieży i słuchać
poleceń kontrolerów, którzy z powodu mgły stają się teraz
panami sytuacji. Jest to w sumie logiczne – APMy (reflektory
tworzące bramę świetlną wlotu na pas lotniska) ustawione są od
strony wschodniej, a kontrolerzy lotów, którzy przyjmują statki
powietrzne usadowili się tego poranka głównie we wschodniej wieży
XUBS.
(Samochód we mgle może zwolnić nawet do 5km/h, samolot ma prędkość przepadania i w niekorzystnych warunkach musi otrzymać pomoc od kontrolera, aby mógł wylądować.) Wygląda więc na to, że Protasiuk nie miał za bardzo innego wyjścia - musiał szybko zmienić plan i lecieć na drugi zakręt kręgu nadlotniskowego, by po jego wykonaniu, próbować podejść od wschodu. (Pewnie dlatego załoga nie zdążyła wklepać kolejnych punktów do komputera pokładowego.)
(Samochód we mgle może zwolnić nawet do 5km/h, samolot ma prędkość przepadania i w niekorzystnych warunkach musi otrzymać pomoc od kontrolera, aby mógł wylądować.) Wygląda więc na to, że Protasiuk nie miał za bardzo innego wyjścia - musiał szybko zmienić plan i lecieć na drugi zakręt kręgu nadlotniskowego, by po jego wykonaniu, próbować podejść od wschodu. (Pewnie dlatego załoga nie zdążyła wklepać kolejnych punktów do komputera pokładowego.)
Jest, jak już wspomniałem,
tuż po godzinie 8:20. Pliusnin post factum skomentuje
ten zwrotny dla podejścia statku moment tak:
Pliusnin: Dobrze,
że nie zacząłem prowadzić go na radiolatarnię prowadzącą, ale
na drugi od razu do lądowania. (O tym, że ta
kwestia ewidentnie dotyczy Tupolewa wyjaśniłem w pierwszym odcinku
cyklu "Prześwietlamy
stenogramy")
Kontroler lotów informację o załamaniu się pogody, poprzedza pytaniami o ilość paliwa, a następnie o lotniska zapasowe, zaraz zaś po podaniu zmienionych warunków pyta załogę
Tupolewa czy w tej sytuacji, zdecydują się na podejście. Dowódca
Tu-154M prosi o możliwość warunkowego podejścia.
Protasiuk:
Dziękuję, jeśli można to spróbujemy podejścia, ale jeśli
nie będzie pogody, to odejdziemy na drugi krąg.
Krasnokutski,
po wcześniejszej konsultacji z Kurtińcem
("zasłoniło
dokumentnie, widoczność teraz najwyżej ze 400 metrów"
oraz
"No
dobra, jeśli on idzie, to kontrolne podejście zrobi,
tylko mam (wątpliwości) co do paliwa, czy
on da radę po jednym podejściu wylądować?
Dokąd
go odesłać? ")
zadaje dowódcy
Tupolewa pytanie:
Krasnokuski:
Jeden-zero-jeden, po próbnym podejściu wystarczy
wam paliwa na zapasowe?
Autorzy
"Ostatniego Lotu" (OL-2 str. 435) tak komentują to
pytanie: "Krasnokutski pośrednio sugeruje
załodze, że wieża zezwoli tylko na jedną próbę
podejścia do lądowania".
Protasiuk zdaje więc
sobie już w tym momencie sprawę
z tego,
że nie otrzyma, tak jak przed chwilą Ił-76, dwóch szans na
podejście.
Szczerze mówiąc –
z jego słów
wygląda, że jest
lekko zrezygnowany.
Protasiuk:
Spróbujemy
podejść, zrobimy jedno zajście, ale
prawdopodobnie nic z tego nie będzie.
Koniecznie, trzeba tu dodać, że Nawigator Jaka-40/044 w zeznaniu mówi tu coś bardzo ciekawego.
Koniecznie, trzeba tu dodać, że Nawigator Jaka-40/044 w zeznaniu mówi tu coś bardzo ciekawego.
Remigiusz
Muś:
(...) było to na około 12 minut przed
katastrofą. Kontroler pytał się TU-154M jakie są jego zapasowe
lotniska. Ktoś z załogi odpowiedział, że Witebsk i Moskwa.
Dlaczego ciekawego? Bo to sytuowałoby "katastrofę" gdzieś koło godziny 8:32. MInutę - dwie po ostatnim kontakcie Musia z Protasiukiem.
Co
dzieje się dalej?
Jak
pamiętamy załoga wpisała do komputera pokładowego po punkcie DRL1
punkt 10XUB, gdyż
zamierzali samodzielnie
podejść od
zachodu. Tymczasem
samolot na
polecenie kontrolera lotów
(jest to
pierwsze polecenie wieży, a tym samym przejęcie inicjatywy
kierowniczej
nad
statkiem przez
KL) ma
lecieć kursem 40°
w kierunku drugiego zakrętu,
by około godziny
8:23
znaleźć się na nim.
Przyjrzyjmy się jak to przejęcie kierownictwa nad statkiem (8:18) wyglądało.
Protasiuk: Proszę o pozwolenie na dalsze zniżanie
Pliusnin: 1-0-1 z kursem 40°, zniżanie 1500.
Nie ma tu już w głosie Dowódcy Tupolewa nic z tej pewności siebie z jaką jeszcze cztery minuty temu wypowiadał słowa: Na dalszą, zniżamy, trzy tysiące sześćset metrów. Już nie informuje kontrolerów gdzie poleci samolot i na jakim poziomie. Teraz już prosi o pozwolenie na zniżanie. Pliusnin łaskawie zgadza się na nie i dyktuje jego poziom. Ale nie tylko - zmienia także kurs samolotu z podejścia zachodniego na wschodnie - kierując PLF101 na drugi zakręt kręgu. Moim zdaniem ta zmiana kierownictwa nad statkiem i zmiana kursu miała miejsce o godzinie 8:19, w punkcie gdzie na rys. 2 krzyżują się linie żółta i czerwona. Teraz Tutka leci kursem 40° w kierunku drugiego zakrętu (czerwona linia).
Następnie powinna polecieć kursem 79 w kierunku trzeciego. Czy faktycznie taki manewr wykonuje? Bardzo w to wątpię. Wiele bowiem wskazuje na to, że Tupolew, wedle słów Pliusnina, został przez niego z "drugiego" zakrętu skierowany "od razu do lądowania", czyli albo nie doleciawszy nawet do punktu (MPR 117° OK) samolot spłaszczył krąg (tak sugeruje bloger Piko), albo też poleciał nieco powyżej drugiego zakrętu, a potem KL skierował go "od razu" na zakręt czwarty (piloci mieli wpisany wcześniej do komputera pokładowego punkt 10XUB więc mogli kierować się na niego), "ścinając" tym samym krąg nadlotniskowy.
O tym, że lot pomiędzy drugim, a "trzecim zakrętem" nie był ani taki, jak być powinien, ani taki jakim widzą go fachowcy z MAK świadczy poniższy fragment zapisu.
Przyjrzyjmy się jak to przejęcie kierownictwa nad statkiem (8:18) wyglądało.
Protasiuk: Proszę o pozwolenie na dalsze zniżanie
Pliusnin: 1-0-1 z kursem 40°, zniżanie 1500.
Nie ma tu już w głosie Dowódcy Tupolewa nic z tej pewności siebie z jaką jeszcze cztery minuty temu wypowiadał słowa: Na dalszą, zniżamy, trzy tysiące sześćset metrów. Już nie informuje kontrolerów gdzie poleci samolot i na jakim poziomie. Teraz już prosi o pozwolenie na zniżanie. Pliusnin łaskawie zgadza się na nie i dyktuje jego poziom. Ale nie tylko - zmienia także kurs samolotu z podejścia zachodniego na wschodnie - kierując PLF101 na drugi zakręt kręgu. Moim zdaniem ta zmiana kierownictwa nad statkiem i zmiana kursu miała miejsce o godzinie 8:19, w punkcie gdzie na rys. 2 krzyżują się linie żółta i czerwona. Teraz Tutka leci kursem 40° w kierunku drugiego zakrętu (czerwona linia).
Następnie powinna polecieć kursem 79 w kierunku trzeciego. Czy faktycznie taki manewr wykonuje? Bardzo w to wątpię. Wiele bowiem wskazuje na to, że Tupolew, wedle słów Pliusnina, został przez niego z "drugiego" zakrętu skierowany "od razu do lądowania", czyli albo nie doleciawszy nawet do punktu (MPR 117° OK) samolot spłaszczył krąg (tak sugeruje bloger Piko), albo też poleciał nieco powyżej drugiego zakrętu, a potem KL skierował go "od razu" na zakręt czwarty (piloci mieli wpisany wcześniej do komputera pokładowego punkt 10XUB więc mogli kierować się na niego), "ścinając" tym samym krąg nadlotniskowy.
O tym, że lot pomiędzy drugim, a "trzecim zakrętem" nie był ani taki, jak być powinien, ani taki jakim widzą go fachowcy z MAK świadczy poniższy fragment zapisu.
Oto
Mariusz Kazana
(jakby kontynuując ten
"wielogłos" przerwany
w stenogramach piętnaście minut [sic!]
temu, gdy
załoga dowiedziała się o mgle)
mówi:
Na razie nie ma decyzji prezydenta co dalej robić.
(Nb.
może to świadczyć, że albo Jarosław Kaczyński nie udzielił Bratu
żadnej konkretnej
porady, albo
że Prezydent w ogóle nie naświetlił mu sytuacji, bo poprzestał na samym psychicznym wsparciu, jakim było usłyszenie głosu bliskiej osoby).
Mija
kolejne dwie minuty lotu (jest
ok. 8:26).
A-M:
Tutaj pięknie jest z tej strony.
Grzywna:
Tak, ale jesteśmy pięć mil–nie?–z boku.-- To jest
ile?–dziesięć kilometrów.
Próbuję to ilustrować na
mapie sporządzonej przez MAK linia czerwona), którą poprawiał już
wcześniej na zielono bloger Piko nanosząc miejsca w którym
wypowiadane są słowa "I w tej chwili jesteśmy pięć mil do
centralnej", czy
też "Radialnaja
19"; a także
punkt
10XUBS.
Moje
poprawki są natomiast
koloru żółtego
(pierwotnie
planowane podejście samolotu) oraz
pomarańczowego (podejście
od wschodu, które wydaje mi się najbardziej prawdopodobne).
O godzinie 8:26 Tu154M lecąc z drugiego skrętu i kierując się na punkt 10XUB powinien znaleźć się "z boku" w stosunku do smoleńskiego lotniska, w odległości około 10 kilometrów od jego pasa. Odległość tę pokazuje cienka czarna linia biegnąca prostopadle do pasa lotniska "Siewiernyj" (oznaczonego jako KTA).
Symptomatyczne
dla dystansu pomiędzy
drugim a trzecim/czwartym zakrętem
(MPR117°OK-10XUB)
są również
naciski jakie
próbuje wywrzeć
na pilotów
kontroler lotów. Nie dosyć bowiem, że w
dziwny
sposób skraca trasę
lotu Tutki,
tak aby "od
razu" podeszła
ona do lądowania,
to jeszcze domaga
się aby piloci
prędzej
się zniżali
do wysokości kręgu
(A
ja się pytam - po
cholerę mają pospiesznie się zniżać, kiedy Remigiusz
Muś powiedział im
wyraźnie: Z tego, co pamiętamy, na 500 metrach
jeszcze byliśmy nad chmurami ?!)
Zobaczmy
jak wyglądała
ta presja KL,
począwszy od
drugiego zakrętu
(8:23).
Protasiuk:
Korsaż, polski 101, utrzymujemy (od
trzech minut, czyli od 8:21 – RM)
1500.
Pliusnin:
Polski 101, według ciśnienia 7-4-5, zniżanie 500.
Ziętek:
Do pięćset metrów dostaliśmy zgodę, czyli do…
Protasiuk:
Tak. Do wysokości kręgu.
Grzywna:
Do wysokości kręgu.
(Dwie
minuty później – 8:26)
Pliusnin:
Zajęliście 500 metrów?
Protasiuk:
Na razie nie. 1000, schodzimy.
(Półtorej
minuty później – 8:28)
Pliusnin:
PLF 1-0-1, wysokość 500?
Protasiuk:
Podchodzimy do 500 metrów.
(Minuta
później – 8:29)
Pliusnin:
PLF 1-0-1, 500 zajęliście?
Czyżby
pośpiech
kontrolera lotów wynikał
z obawy, że gęsta mgła,
która pojawiła się o 8:20 nad lotniskiem, nie będzie utrzymywała
się w nieskończoność? Tym
bardziej, że jest już przecież po dziesiątej czasu lokalnego i
słońce stoi wysoko nad horyzontem.
Nasi
piloci mogli
zinterpretować
ten pośpiech inaczej – mogli
myśleć, że kontroler pospiesza
ich, bo warunki mogą się jeszcze bardziej pogorszyć.
I
tak w rzeczy samej się dzieje. W chwili gdy samolot wykonuje obrót
niemal o 180 stopni (Muś:
w
przypadku Tu-154 trzeci i czwarty to był
praktycznie jeden element)
nawigator
Jaka-40/044 przekazuje
Muś:
Arek,
teraz widać 200.
Przypomnę
tu jeszcze raz komentarz Pliusnina: Dobrze,
że nie zacząłem prowadzić go na radiolatarnię prowadzącą, ale
na drugi od
razu
do lądowania.
"Od
razu", czyli jak?..
Na
skróty, ze
zredukowaniem
trzeciego i czwartego zakrętu do
jednego, połączonego manewru?
I
dlaczego to
Pliusnin zaczyna zdanie słowem "dobrze"?
Dlatego, że ta
strategia KL zdała egzamin i
pilotom
nie udało się wylądować?
Warto
w
tym kontekście zacytować słowa Ambasadora Jerzego
Bahra: Z
polskiej strony była pod tym względem wielka nieufność, tzn. nie
wierzono w dobrą wolę gospodarzy. Uważano, że Rosjanie chcą
wymusić lądowanie gdzie indziej (...). I to jednoznacznie było
powiedziane: Rosjanie będą robić wszystko, żebyśmy tam
"nie
siedli"
Co
zaś
charakteryzuje
odcinek
pomiędzy
trzecim a czwartym zakrętem który,
mówiąc trywialnie, okazał
się (z
tego co mówił Muś) nie
tyle
dystansem
pomiędzy dwoma zakrętami,
co
zwykłą nawrotką?
Otóż
w stenogramach występuje wówczas po sobie
kolejno
siedem
niezrozumiałych
wypowiedzi, następnie
ponowne
pytanie
o ilość paliwa i znów kilka niezrozumiałych kwestii
–
jedna po drugiej.
Remigiusz
Muś:
Tych
komend w stenogramach brakuje najbardziej. Zaznaczam, że nie wiem,
co zostało wypowiedziane w tym siedmiu niezrozumiałych komendach.
Tuż przed nawrotką załoga zeszła w
końcu do
wysokości kręgu (do 500 metrów), a także otrzymała z
wiarygodnego źródła (Muś)
informację
o niemal zerowej (z punktu widzenia pilota samolotu) widoczności na
"Siewiernym". Jaką decyzję mógł w takiej sytuacji
podjąć dowódca statku, tym bardziej iż wiedział,
że bez zgody kontrolera lotów, (na którą nie miał
najmniejszych
szans) nie może
zejść poniżej 100 metrów.
Tymczasem
na XUBS Krasnokutski melduje swojemu przełożonemu:
Krasnokucki:
Olegu
Nikołajewiczu na 4-tym skręcie kontrolne
podejście , a potem odejście,
przy odlocie do strefy Mińska, albo Witebsk, albo Mińsk, zapasowe
mu określą.
Przyjmując,
że również i końcowe podejście do lądowania jest w
stenogramach przesunięte
o sześć minut do przodu, możemy spróbować odtworzyć ostatnie
zapisane w nich
minuty:
8:29
– Stewardessa Barbara Maciejczyk po raz kolejny melduje gotowość
pokładu do lądowania. Samolot
jest
tuż
przed
"trzecio-czwartym
zakrętem" i
równocześnie przed zejściem do lądowania.
8:29
– samolot rozpoczyna procedurę
wejścia
w "trzeci zakręt".
8:31
– Remigiusz
Muś informuje Dowódcę Tutki: "Arek teraz widać dwieście".
Słyszy w odpowiedzi: "Dzięki". Jest to ostatnia, znana nam, wymiana informacji pomiędzy samolotem, a bezpośrednim świadkiem. Piloci
bez żadnej pomocy ze strony wieży zaczynają
wypełniać
"czwarty zakręt".
8:33
– Kontroler lotu informuje załogę: "Odległość 9 (km od
progu pasa – RM). Wejście na ścieżkę", a następnie
"Posadka dopołnitielno" (co można
rozumieć jako "lądowanie dodatkowo",
"warunkowe podejście próbne", czy też
"podejście kontrolne")
Tak
opisuje warunkowe próbne podejście (kontrolne podejście)
Rzeczpospolita
z 28.05.2010: Protasiuk
dostaje z wieży komunikat o złej pogodzie, kontroler zaleca mu, by
odszedł na lotnisko zapasowe. Jednak kapitan chce wykonać podejście
– zobaczyć, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. Kontroler
lotów wyznacza wysokość podjęcia decyzji na 100 metrów. Znaczy
to, że kapitan
nie ma prawa zejść niżej.
Potem pada komenda „Posadka dopołnitielno 120
- 3
metry” (...)
W
rosyjskich źródłach tłumaczona jest jako pozwolenie na schodzenie
„po ostatniej prostej” w kierunku lotniska. Kontroler wydaje ją
wtedy, gdy np. pas jest zajęty, ale za chwilę może się zwolnić.
Załoga wie, że może nadal podchodzić po ścieżce podejścia.
Jednak ciągle nie uzyskała zgody na lądowanie. Jeśli
zgody nie będzie 1000 metrów do początku pasa, kapitan z automatu
musi przerwać podejście.
(...)
Godzina
8:34 -
Samolot
schodzi do wysokości
(najprawdopodobniej)
100
metrów. Nawigator
potwierdza tę wysokość:
"100".
Tu-154M
znajduje się w tym momencie półtora
kilometra od progu pasa.
Sekundę
później Arkadiusz Protasiuk wydaje komendę: "Odchodzimy
na drugie...".
Mija kolejna sekunda i Drugi Pilot powtarza komendę Dowódcy:
"Odchodzimy".
Lądowanie od zachodu na XUBS - z albumu blogerki Cloud |
O
tym, że kontrola lotów straciła samolot z pola widzenia, półtora
kilometra od progu pasa, (elementy Tutki znalazły
się
jednak
w tajemniczy sposób, tuż za murem lotniska "400 - 500
metrów od progu") świadczy
zeznanie Kontrolera Lotów
Wiktora
Ryżenki:W
odległości dwóch kilometrów wskaźnik na czujniku lokatora
lądowania mrugnął i ślad od tego mrugnięcia znajdował się na
linii zejścia. W
odległości 1,5-1,7 kilometra od pasa startów i lądowań,
wydałem załodze TU-154 komendę - „Horyzont”, ale przy tym na
monitorze czujnika nie widziałem już TU-154.
Jest
jeszcze jedno, niezwykłe
zeznanie z 10 kwietnia 2010 roku, które mówi o godzinie 8:35.
Artur
Wosztyl: Było
to około
godz. 8.35
(znowu
o sześć minut wcześniej niż oficjalne dane!! - RM)
polskiego
czasu. Stojąc przy swoim samolocie usłyszeliśmy dźwięk silników
TU-154 M podchodzącego do lądowania. Rozpoznałem to po
charakterystycznym dźwięku pracy silników tego rodzaju samolotu.
Nadmieniam, że go nie widziałem, a jedynie słyszałem. Był dźwięk
podejścia do lądowania na ustalonym zakresie pracy silników. W
pewnym momencie usłyszałem, że silniki zaczynają wchodzić na
zakres startowy, tak jakby pilot chciał zwiększyć obroty silnika,
a tym samym wyrównać lot lub przejść na wznoszenie.
Samolot
podchodził o sześć minut wcześniej, niż przyjęto to w
oficjalnych dokumentach. Dlaczego? Może
dlatego,
iż
aby oficjalnie ogłosić katastrofę o 8:41 musiano odczekać czy
aby
na
pewno Tu-154M
odleci na to
"zapasowe
które mu określą" (słowa
Krasnokustkiego). I dopiero po upewnieniu się, że PLF101 nie wraca na Okęcie,
tylko
leci na lotnisko
zapasowe
w Rosji,
na XUBS
ogłoszono,
że
w Smoleńsku doszło do katastrofy.
Po
słowach Pliusina "101, wykonujcie czwarty" (8:31).
Krasnokutskij ma powiedzieć (i tu muszę powtórzyć to jeszcze raz)
: "Ty przede wszystkim daj mu na drugi krąg, znaczy drugi
krąg i wszystko, a tam dalej, sam podjął decyzję, niech i sam
decyduje… " oraz to:
"zapasowe mu określą".
Z
innych niezwykłych komentarzy zacytować należałoby przynajmniej
jeszcze ten:
Gazeta
Wyborcza
(27.01.2011,
z godziny 7:24 – tak
mówił
jeden z polskich dyplomatów oczekujących na XUBS na przylot
Delegacji):-
Jeszcze
kilkanaście minut przed katastrofą
było ustalone, że z powodu złej pogody prezydencki samolot leci do
Moskwy i tam przeczekuje mgłę.
Czy
nie wynika z tego, że po
godzinie 8:20 konkretne ustalenia, co do tego gdzie ma lecieć PLF101, w razie swego
nieudanego podejścia, jednak poczyniono?
Moim zdaniem samolot nie uległ katastrofie pod Smoleńskiem o godzinie 8:41, choćby z tej przyczyny, iż jego lot był monitorowany przez SKW, a z opublikowanych rozmów pomiędzy COP, Wojskową Kontrolą Lotów na Okęciu, czy nie wynika, aby zostały one (przynajmniej do godziny 9:00) powiadomione o jakimś niepokojącym zdarzeniu.
Moim zdaniem samolot nie uległ katastrofie pod Smoleńskiem o godzinie 8:41, choćby z tej przyczyny, iż jego lot był monitorowany przez SKW, a z opublikowanych rozmów pomiędzy COP, Wojskową Kontrolą Lotów na Okęciu, czy nie wynika, aby zostały one (przynajmniej do godziny 9:00) powiadomione o jakimś niepokojącym zdarzeniu.
J.U.
(funkcjonariusz BOR):
W
dniu 10 kwietnia 2010 r. objąłem służbę zastępcy oficera
operacyjnego BOR w centrum kierowania BOR. (...) Kolejną informacją
dotyczącą tego lotu był telefon
z Centrum Operacji Powietrznych, było to ok.
godz. 8.30, może kilka minut później.
Oficer, który pełnił tam służbę powiadomił nas o złych
warunkach atmosferycznych nad Smoleńskiem i zapytał, czy jest nam
coś wiadomo w tej sprawie. Spytał też, czy istnieje możliwość
lądowania na lotnisku zapasowym. Dla nas to było zaskakujące, nie
mieliśmy wcześniej sygnałów o złej pogodzie. Próbowaliśmy
ustalić szczegóły dzwoniąc do dyżurnego BOR w porcie lotniczym
z
poleceniem zebrania informacji ws. lotniska, ws. ewentualnego
lądowania samolotu prezydenckiego na innym lotnisku. Przekazał
nam,
że maszynę
przejął nadzór rosyjski i
nasza kontrola lotów nie ma z nią łączności.
Co później zdarzyło się z Delegacją? Spróbujmy rozwiać odrobinę tajemniczą mgłę zasnuwającą obraz wydarzeń, odsłaniając trochę inne niż wrakowisko fragmenty tej historii.
O godzinie 8:37 ma miejsce rozmowa pomiędzy H. Grzejdakiem (CH SZ RP), a oficerem Centrum Operacji Powietrznych J. Zalewskim.
Zalewski: No co, Heniu?
Grzejdak: No, wychodzi na to, że powinien, jak już chce koniecznie, to w Moskwie.
Ci sami rozmówcy - godzina 8:52
Grzejdak: Wiesz, jak nie wiem, czy Smoleńsk nie będzie ich tam kierował. ("maszynę przejął nadzór rosyjski" - informował BOR - 20 minut temu - RM)
Zalewski: Całkiem możliwe. (...)
Grzejdak: Dobra. To kogoś informujesz wyżej od nas?
Zalewski : Nie, na razie nie, bo co, co, słuchaj. Ja nie mam tutaj wpływu i zobaczymy. Załoga podejmie decyzję. Ja im nic nie mogę sugerować tutaj.
Siedem minut później.
O godz. 8.59 dyżurny Centrum Hydrometeorologii mjr. Henryk
Grzejdak odebrał telefon od komendanta CH Leszka Kilanowskiego (Komendanta
Centrum Hydrometeorologii Sił Zbrojnych RP – cytat pochodzi z książki
„Smoleńsk. Zapis śmierci” Michała Krzymowskiego i
Marcina
Dzierżanowskiego - RM) .
-Kilanowski, cześć-odezwał się pułkownik
-Witam komendanta.
-Jak tam dzisiaj? Spokój?
-Nie
-Nie?-zdziwił się komendant.
-Nie...yyy...poleciał do Moskwy. wyleciał dwadzieścia siedem minut... (czy chodzi o to, że dwadzieścia siedem minut temu była 8:32? Przypomnę, że o 8:31 z Protasiukiem kontaktował się po raz ostatni Muś - RM) Znaczy tak, najpierw Jak poleciał, wylądował .
Co później zdarzyło się z Delegacją? Spróbujmy rozwiać odrobinę tajemniczą mgłę zasnuwającą obraz wydarzeń, odsłaniając trochę inne niż wrakowisko fragmenty tej historii.
O godzinie 8:37 ma miejsce rozmowa pomiędzy H. Grzejdakiem (CH SZ RP), a oficerem Centrum Operacji Powietrznych J. Zalewskim.
Zalewski: No co, Heniu?
Grzejdak: No, wychodzi na to, że powinien, jak już chce koniecznie, to w Moskwie.
Ci sami rozmówcy - godzina 8:52
Grzejdak: Wiesz, jak nie wiem, czy Smoleńsk nie będzie ich tam kierował. ("maszynę przejął nadzór rosyjski" - informował BOR - 20 minut temu - RM)
Zalewski: Całkiem możliwe. (...)
Grzejdak: Dobra. To kogoś informujesz wyżej od nas?
Zalewski : Nie, na razie nie, bo co, co, słuchaj. Ja nie mam tutaj wpływu i zobaczymy. Załoga podejmie decyzję. Ja im nic nie mogę sugerować tutaj.
Siedem minut później.
-Kilanowski, cześć-odezwał się pułkownik
-Witam komendanta.
-Jak tam dzisiaj? Spokój?
-Nie
-Nie?-zdziwił się komendant.
-Nie...yyy...poleciał do Moskwy. wyleciał dwadzieścia siedem minut... (czy chodzi o to, że dwadzieścia siedem minut temu była 8:32? Przypomnę, że o 8:31 z Protasiukiem kontaktował się po raz ostatni Muś - RM) Znaczy tak, najpierw Jak poleciał, wylądował .
Pliusnin
(zaś,
tak skomentuje ex post całe zdarzenie):
Z
nim to się najebaliśmy, dopóki go nie wysłaliśmy na zapasowe.
Tak, a teraz mu powiedzą, żeby normalnie leciał (niezr.)
AA:
Już
się zniżali i (niezrozumiale)
Pliusnin:
(niezr.)
tego lotniska, kurwa. [ IES: Niech
teraz leci na to lotnisko
]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz