Około 1994 roku,
profesora humanistyki Kazimierza Ożoga, zafascynowała teoria fal
Elliotta, za pomocą której można analizować trendy rynkowe. Zadał
sobie pytanie - czy nie dałoby się jej zastosować do czegoś
innego niż spółki? Na przykład do państw? Przecież każdy kraj
przeżywa okresy wzlotów i upadków, ma swoje dni zwycięstw i
klęsk. Choćby w Polsce, gdzie po okresach rozkwitu, rozwoju gospodarczego,
kulturalnego i społecznego, jakie miały miejsca w w latach
966-1138, czy 1320-1587, przychodziły dni katastrof,
rozbicia, konfliktów (1138-1320, 1587-1764).
Co z tej jego fascynacji
wynikło? Badając trendy jakie miały miejsce w dziejach Polski,
profesor w kwietniu 2004 roku doszedł do wniosku, że potencjalnie
możliwe są dwie ścieżki (obydwie korzystne dla naszego państwa),
i sformułował następujący wniosek: "Z całą pewnością
Polska zakończyła cykl spadkowy i rozpoczyna cykl wzrostowy.
Jednakże ze względu na wysoki stopnień fali spadkowej w ciągu
najbliższych kilkudziesięciu lat należy oczekiwać raczej pewnej
niestabilności i niepewności."
Profesor w czerwcu 2010
skorygował jednak swój wykres o dwa ważne wydarzenia, które
nastąpiły już po 2004 roku. Były nimi śmierć Jana Pawła II,
oraz wydarzenie z 10 kwietnia 2010 roku. Naukowiec uznał wówczas tę
drugą datę za "punkt zwrotny" trendu spadkowego,
trwającego według niego, z niewielkimi korektami, aż od 1587 roku.
Sformułował też prognozę, że 2015 rok (a było to jeszcze przed
wyborami 2010 i 2011, i tuż po 10 kwietnia!) będzie rokiem
"kończącym cykl kryzysów i katastrof". Prognozował też,
że w 2015 roku Polska nareszcie wyrwie się z ponad czterystuletnich
"kleszczy ograniczających jej prawdziwy rozwój".
Nawet gdyby bardzo
sceptycznie podejść do tej "teorii trendów", to czy nie
wysnuje się podobnych wniosków za pomocą samej dedukcji? Wcale nie
uważam bowiem, że to trendy dyktują historię świata i nasz los,
a jestem przekonany, że istnieją prawa społeczne i stałe
kierunki ludzkich dążeń. I dopiero historia tych drugich, po rozrysowaniu i
zamieszczeniu na wykresie, pozwala - moim zdaniem - dostrzec nie to, że rządzą naszymi dziejami algorytmy, ale to że istnieją pewne prawa. I dopiero za ich pomocą możne określić
bardzo prawdopodobne ścieżki dalszego przebiegu zdarzeń.
Jakie to prawa?
Jesienią 1989 roku mój
ojciec, widząc jak bardzo mnie - wówczas dwudziestoczterolatka -
ekscytują zmiany, które następują w kraju po wyborach 4 czerwca,
studził moje emocje, mówiąc, abym wziął pod uwagę, że ustrój
który do Polski wszedł na bagnetach w roku 1944 zmienić się może
także tylko poprzez przelaną krew. Dodawał, abym nie wierzył ani
w to co mówi Joanna Szczepkowska, że w Polsce skończył się
komunizm, ani też w żadną "aksamitną rewolucję". Jego
słowa – gdy się teraz nad nimi zastanawiam – podyktowane były
doświadczeniem i wiedzą, nie wszystkim wówczas dostępną. Były
też logiczne. Jaka formacja dobrowolnie oddaje władzę czy zrzeka
się przywilejów jeśli nie zmusza jej do tego brutalna siła? A
przecież na tzw. komunistów nikt nie wywierał presji by oddali
władzę. Może tylko pragmatyzm. Mieli dziewięć lat, aby
zaplanować jak bez uszczerbku dla swego bezpieczeństwa fizycznego i
finansowego wycofać się na "z góry upatrzone pozycje".
Patrząc dziś z 30 letniej perspektywy można by zapytać - czy nie
udało im się to?
Słowa ojca mimo, że nie
od razu trafiły mi do przekonania, tłukły się jednak w mojej
głowie bardzo długo. Szczególnie gdy widziałem niepohamowaną
grabież Polski, przewrót konfidentów w 1992, potem dalszy
niepowstrzymany niczym rabunek "państwa teoretycznego", i
w końcu wydarzenia 2010 - tego.
Ta data stała się
- moim zdaniem - przełomowa. Po kwietniu – zauważyłem – ludzie zaczęli się
budzić. Bardzo wiele osób zaczęło myśleć jak stworzyć
niezależne media, wznosili "archipelagi polskości",
zastanawiali - jak przeciwstawić szabrownikom rozkradającym kraj.
I znów - jest to logiczne.
Kto myśli trzeźwo, zbiera i analizuje dane – nawet jeśli nie
dojdzie do wniosku, że „samoloty prezydenckie nie spadają”, to
nie może zaprzeczyć, że 10 kwietnia 2010 roku zginęły osoby,
które mocno pracowały nad upodmiotowieniem Polski, czyli za tym aby
przestała być dojną krową dla obcego kapitału i źródłem
taniej siły roboczej dla innych krajów.
To wydarzenie kwietniowe
sprawiło też, że wiele osób przestało dostrzegać świat, jako
bezkresne pastwiska bez zapór i granic, wolne od wilków, oraz
rzeźni. Mówiąc trywialnie – uznali, że przedkładanie swoich
pragnień, dążeń i aspiracji nad interes grupy jest
perspektywicznym błędem.
Dla całego, świadomego
znaczenia tego co się zdarzyło społeczeństwa, pięć kolejnych
lat był to czas wzmożonej aktywności obywatelskiej. Powstał
drugi, pozaoficjalny obieg informacji; ludzie mobilizowali się,
organizowali, zbierali, aby dyskutować nad przyszłością Polski,
zapraszali na spotkania znanych społeczników, pisali rozprawy,
tworzyli filmy, i wiersze o tym jak wygląda ta, na nowo dostrzeżona
przez nich rzeczywistość.
Pierwszą moją książką
o Smoleńsku, jeszcze z 2011 roku, był emocjonalny tomik wierszy,
noszący tytuł: "dobre-nowiny.pl”. Za pomocą tytułowego
zbitka słów zamierzałem powiedzieć, że mimo niewyobrażalnej
tragedii jest to „dobra nowina” dla nas, Polaków. Jest nią
nasze przebudzenie. Początek odrodzenia dawnej, silnej Polski. Dla
Niej zginęła elita dążąca do pełnej niepodległości
ekonomicznej i politycznej naszego kraju. Ich krew zmyła tę
wcześniejszą, zakrzepłą na ruskich bagnetach, tę z kul które
przeszywały polskie czaszki, tę z podłóg i ścian esbeckich izb
tortur; rdzawe ślady z egzekucyjnych sznurów, czy z rękawiczek
„seryjnego samobójcy” – całemu morzu krwi przelanemu po 1945.
A mówiąc niepatetycznie
- 10 kwietnia 2010 stał się dniem, w którym w wielu z nas
obudziło się poczucie odpowiedzialności za Ojczyznę.
Obrazy, które
zapamiętałem z Krakowskiego Przedmieścia, z krakowskich Błoń i
Rynku, z Wawelu to znak, że Polska po 10 kwietnia zaczęła się
gruntownie zmieniać.
Poczuliśmy się za nią
bardziej odpowiedzialni. Nic bardziej nie jednoczy niż wspólnie
przeżywanie. Tak samo radości jak i smutku. W tych miejscach, o
których wspomniałem, zjednoczył nas wspólny ból i wspólna
świadomość, że możemy wiele zmienić. Nie tylko swój los, nie
tylko samych siebie, ale również nasz świat.
Te zmiany, które zaszły w naszej świadomości to sprawiają.
Te zmiany, które zaszły w naszej świadomości to sprawiają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz