czwartek, 21 listopada 2019

Rozdział I : Smoleńska wieża

Pośród szarej, zeszłorocznej trawy, budynek wschodniej wieży lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku rozsiadł się pokracznie jak składająca skrzek wyłupiastooka ropucha. Poplamiony brązem, zielenią, beżem i siną bielą – kolorami, które pościerał czas; z odłażącymi wraz z wilgotnym tynkiem plamami wojskowego maskowania i drewnianą drabiną, jakiej używają w swoich zagrodach chłopi do wrzucania siana przez wysokie drzwirka strychów - nie wygląda na wieżę lotniczego portu. Tylna jego część, z gnijącą białawą ościeżnicą, stanowi zapewne wychodek dla obsługi. Pośród kupek gruzu mogą walać się tam zmięte kawałki twardych gazet, albo unosić się może kwaśny odór moczu, czy zarodniki czarnej pleśni. Przed budynkiem stoją stare, zapewne pamiętające jeszcze okres wielkiej czystki, odrapane biurowe meble. Być może to dlatego umieszczony na ścianie obiektu wymiennik klimatyzatora wygląda przy nich jak kosmiczny implant, z mającej dopiero nadejść epoki. Widząc jak prezentuje się ta wieża z zewnątrz, bez trudu można spróbować wyobrazić sobie jej wnętrze. Tam, na starym, obrotowym fotelu z odłażącą tapicerką, kołysze się znudzony podpułkownik Paweł Waleriewicz Plusin. Podległy mu oficer bezmyślnie spogląda na pokrytą lekką zielonkawą mgiełką szybkę radaru. Kątem oka dostrzega, jak jego przełożony niecierpliwie wyciągnął dłoń w kierunku słuchawki aparatu telefonicznego, który właśnie zaterkotał.


Tu podpułkownik Plusin, halo, halo, halo, halo... 
- Mówi major Kurtiniec. No więc spytałem ich. Mówią, że nie wylecieli jeszcze.
- A, nie wylecieli jeszcze? 
- Tak, ale jak będzie wylot, powiedzą mi. Ja do was zadzwonię.  
- Zrozumiałem, dobrze. (…) Może zaspał? Przecież w końcu sobota. Pomyślał i tak powiedział: „Godzinkę wcześniej, godzinkę później, no jaka to różnica? A może i w ogóle?” 

Zapada trzyminutowa cisza, przerywana tylko trzaskami radia i pociągnięciami nosa zakatarzonej radiotelegrafistki. To pozorny spokój. Atmosfera w Bliższym Stanowisku Kierowania Lotami jest ciężka. Oczekuje się tu dziś polskiego Prezydenta i towarzyszących mu Delegatów, oraz całego zaplecza medialnego i organizacyjnego naszej deputacji. Analizująca napływające tego poranka informacje i dane, „wieża” w pewnym momencie odkrywa, że z Polski przylecą trzy samolotyi


środa, 13 listopada 2019

Wstęp. Czy ciągłe przedłużanie śledztwa smoleńskiego ma na celu przeczekanie układu geopolitycznego w którym nie można ujawnić prawdy?

W maju 2010 napisałem na portalu „Niepoprawni.pl” artykuł pod tytułem: „Nowe śledztwo smoleńskie zostanie wszczęte w 2076 roku?”. Nie była to przepowiednia. Raczej smutna konstatacja, że w obecnym układzie geopolitycznym niemożliwe jest oficjalne wyjaśnienie tej sprawy. Pisałem też, że układ ten może się równie dobrze zmienić w 2011 co dopiero w 2076 roku. Nie to jednak było istotą tamtego tekstu. Najważniejszą dla mnie wówczas kwestią była konieczność archiwizowania materiałów dotyczących wydarzeń z 10 kwietnia 2010. Dla przyszłego postępowania przygotowawczego. Byłem bowiem wówczas przekonany, że to ówczesne (a, wciąż jeszcze trwające śledztwo) nie zakończy się wyjaśnieniem rzeczywistej przyczyny zdarzenia. Że będzie potrzebne nowe, za kolejnych kilka lat.  

W artykule tym napisałem też, jakie materiały o Smoleńsku należy zbierać: „Wszystkie oświadczenia prasowe, zeznania świadków (bezpośrednich i pośrednich), fotografie, filmy. Tak. To są dowody rzeczowe - pisałem wówczas. Nie możemy sobie tłumaczyć, że tylko dlatego, że je czytaliśmy wczoraj one istnieją i istnieć będą. To nas nie zwalnia od działania. One istnieją tylko dziś, jutro mogą być przekształcone, podmienione, usunięte, zmanipulowane. Jutro może ich nie być. Należy więc kopiować materiały, umieszczać na różnych nośnikach (papier, dyski) i zbierać.”   

Nie rzucałem słów o zbieraniu materiałów na wiatr, ani nie pisałem tego aby przerzucić zadanie archiwizowania na barki innych, rozgrzeszając się tym, że „ja przecież mówiłem”. Przez kilka lat gromadziłem wszystko co wydawało mi się ważne. Dziś żałuję, że zrobiłem w tym względzie za mało. Że nie wszystkie rzeczy zapisywałem, bo na pierwszy rzut oka wydawały mi się mało istotne. Potem, niestety, okazywało się, że były ważne. Lecz kiedy to odkrywałem, ich już nie było.  

Za dwadzieścia tygodni nadejdzie 10 kwietnia 2020 roku. Minie 10 lat od tamtych zdarzeń. Gdyby dziś „Teleexpress” zrobił uliczną sondę i zapytał napotkanych Polaków o tamten dzień, to pewnie mieli by oni na jego temat dużo mniej do powiedzenia niż w 2010. Byliby bardziej niż wówczas zdezorientowani. Bo przecież najpierw miała to być wielka katastrofa, potem wybuchy, a teraz… cisza.  

O skali ogólnej dezorientacji świadczy choćby wypowiedź jednego z ciekawszych blogerów piszących na Niepoprawnych, którego teksty bardzo cenię. Napisał on niedawno, prawie na jednym wydechu, że dopóki żyje Putin nie dowiemy się prawdy, a zaraz potem, że zainstalowanie ładunku wybuchowego na skrzydle, to kwestia dwugodzinnej pracy ekipy specjalistów. Tyle tylko, że tych dwóch opinii nie da się ze sobą pogodzić.  

Nie dziwi mnie to jednak. Ja też o wielu rzeczach zapomniałem, a ilość różnych teorii, opinii, przeświadczeń, stereotypów i niedopowiedzeń nie służy prawdzie.